Protest miałby się odbyć od 10 do 21 grudnia 2018 r. W ciągu kilkunastu dni pracownicy sądownictwa mieliby masowo korzystać ze zwolnień lekarskich. Oficjalnie nikt mówić o akcji nie chce. Ani na temat propozycji czy też poparcia dla niej.
– Nie chodzi o żadne „lewe" zwolnienia lekarskie. To przecież przestępstwo – tłumaczy nam 45-letnia pracownica sekretariatu w jednym z warszawskich sądów rejonowych. „Na rękę" zarabia 1, 8 tys. zł, pracuje od 15 lat.
Czytaj także: W poniedziałek manifestacja pracowników sądów i prokuratur
I wyjaśnia, że aby nie tracić finansowo na zasiłku chorobowym, często przychodzą do pracy chorzy, przeziębieni lub niedoleczeni. Unikają też rehabilitacji, bo – po pierwsze – na prywatną ich nią nie stać, po drugie – w godzinach pracy trudno sobie na nią pozwolić.
Od 10 do 21 grudnia zamierzają po prostu zadbać o swoje zdrowie. Jeśli rzeczywiście tak się stanie, praca wielu sądów w kraju może zostać sparaliżowana. Wystarczy, że nie będzie obsługi sekretariatu, a protokolant rozpraw nie przyjdzie do pracy. Sąd przestanie wtedy praktycznie działać.