Bić się czy nie bić?" – to pytanie zadawał w 1976 r. Tomasz Łubieński w książce pod takim właśnie tytułem. Rzecz dotyczyła oceny sensu i skutków polskich powstań narodowych. Temat był wielokrotnie omawiany przez historyków i publicystów, począwszy od krakowskiej szkoły historycznej w XIX w., skończywszy chociażby na niedawnej publikacji „Obłęd 44" Piotra Zychowicza. Oczywiście problem jest bardzo szeroki i dotyczy w ogóle wyboru między romantycznym „mierzeniem sił na zamiary" a bardziej pozytywistycznym dostosowywaniem możliwie skutecznych działań do aktualnych realiów.
Czytaj także: Piotrowski: już nigdy nie można wybrać I prezesa SN
Uderzyli w stół...
Przed podobnym problemem stanęli ostatnio polscy sędziowie na skutek prowadzonej przez dwuwładzę ustawodawczo-wykonawczą ofensywy antysądowej, na którą składał się długi szereg inicjatyw ustawodawczych i propagandowych. Rozwój sytuacji sprawił, że przed sędziami coraz dotkliwiej staje kwestia odniesienia się do zachodzących wydarzeń. Na czerwcowym spotkaniu w Biurze RPO prof. Marcin Matczak obrazowo określił ten problem – nawiązując do „Księcia" Machiavellego – jako wybór między postawą lisa i lwa. Czyli między twardym oporem a działaniem uwzględniającym siły, środki i cele do osiągnięcia.
Lew czy lis? W dotychczasowych działaniach większość środowiska, w tym władze największego sędziowskiego stowarzyszenia Iustitia, opowiadały się za strategią lwa, mówiąc krótko, za twardym oporem wobec działań strony rządowej i odrzuceniem wszelkich kompromisów. Pierwszym przejawem tej strategii był Kongres Sędziów zorganizowany we wrześniu 2016 r., gdy jeszcze prawie żadne rządowe projekty w sprawie sądów powszechnych nie ujrzały światła dziennego, a jedyny oficjalny projekt w sprawie Krajowej Rady Sądownictwa zyskał w większości punktów pozytywną opinię Iustitii. Na Kongresie wybrzmiały różne głosy, także te krytyczne wobec dotychczasowego status quo, ale najmocniej przebiła się w mediach owacja na stojąco zgotowana prof. Rzeplińskiemu oraz słowa o „nadzwyczajnej kaście", wypowiedziane wówczas przez sędzię Irenę Kamińską. Trudno stwierdzić, na ile ten mocny początek działań środowiska sędziowskiego skłonił polityków partii rządzącej do porzucenia prac nad korzystnymi dla sądów projektami i przejścia do projektów zdecydowanie mniej korzystnych, ale logika zdarzeń wskazuje, że taki wpływ mógł być.
Czytaj także: Coraz dłuższe postępowania sądowe