We wtorek Sąd Najwyższy nie podjął uchwały, w której odpowiedziałby na pytania prawne pierwszej prezes SN. Miała pomóc rozwiązać spór między posiadaczami kredytów frankowych a bankami. Obecnie choć linia orzecznicza w tych sprawach robi się coraz bardziej klarowana, pojawia się wiele wątpliwości pozornie pobocznych, jak kwestia opłaty za bezumowne korzystanie z kapitału, w razie zwycięstwa frankowicza z bankiem i unieważnienia umowy. To podstawowa informacja zarówno dla banku, jak i kredytobiorcy, gdyż od odpowiedzi SN zależy, czy w takiej sytuacji wejście w spór będzie opłacalne. Jasność w tych sprawach chciałoby też mieć środowisko bankowe, tworzące kapitały zapasowe i obniżające swoje wyceny na giełdzie. Jednym słowem, uchwała SN jest ważna dla wszystkich i wcale, jak by się mogło wydawać, nie jest jednostronna.
Zainteresowanie opinii publicznej decyzją SN jest ogromne. Chodzi bowiem o przyszłość kilkuset tysięcy rodzin kredytobiorców frankowych. Wielu z nich Sąd Najwyższy, który podjął się zbadania sprawy, może po raz pierwszy jawi się jako instytucja realna, ważna, mająca wpływ na ich życie. Nie abstrakcyjna, rozważająca w wieży z kości słoniowej niedostępne dla zwykłych śmiertelników kwestie.
Czytaj też:
Frankowicze: Co znaczą konsultacje Izby Cywilnej
Wielu obywateli patrzy na SN wyłącznie przez pryzmat sporu politycznego i nieustających protestów. To sympatie polityczne często decydują, czy ludzie z SN postrzegani są jako „ nadzwyczajna kasta” czy jako „obrońcy praworządności”. We wtorek SN miał okazję to zmienić lub przynajmniej poszerzyć tę ocenę. Pokazać, że nie jest instytucją dla samej siebie, i kto wie, może podnieść zaufanie do całego sądownictwa, obecnie żenująco niskie.