Przyczynkiem do dyskusji był przypadek Facebooka, który zablokował konta na portalu ruchom narodowym tuż przed świętem 11 listopada.

Debata była cenna, gdyż do udziału w niej zaproszono przedstawicieli bardzo wielu organizacji, również tych, które przez środowiska liberalne uważane są niekiedy za piewców nienawiści.

Dyskusja pokazała, że problem jest dwustronny. Cenzura służy bowiem nie tylko jako narzędzie do eliminacji z debaty publicznej treści rasistowskich, ksenofobicznych czy antysemickich, ale jest też używana przez przeciwników politycznych światopoglądowych do „wyłączania mikrofonu" ludziom, których poglądy nie wpisują się w główny nurt debaty. Taki bat od lat próbują stosować środowiska liberalne i lewicowe, które mają skłonność do przyszywania swoim oponentom łatki „homofoba" czy faszysty, szufladkując takie osoby jako niegodne uczestnictwa w szerokiej debacie.

Tymczasem okazuje się, że właśnie nadużywanie bardzo nieprecyzyjnej przecież definicji mowy nienawiści w celu napiętnowania przeciwników może być czasem równie niebezpieczne dla podstawowych wolności obywatelskich, jakim jest wolność słowa i swoboda wyrażania poglądów, jak piętnowanie ludzi właśnie ze względu na pochodzenie czy kolor skóry.

Dobrze, że organizując debatę, Adam Bodnar, zdołał dostrzec również tę część naszej rzeczywistości.