Po drugie, gdyby nawet przyjąć – w ślad za MS – że wykonanie postanowienia TSUE może wspomóc nowelizacja ustawy, to powinna ona ułatwiać, nie zaś utrudniać osiągnięcie określonego w postanowieniu efektu. Mogłaby składać się z jednego przepisu, ustanawiającego wyraźne uprawnienie dla przedwcześnie emerytowanych sędziów do podjęcia czynności orzeczniczych w SN i NSA do czasu rozstrzygnięcia przez TSUE sprawy C-619/18R oraz wyartykułowania zakazu powoływania nowych sędziów SN na miejsca zajęte przez przywróconych do orzekania. Taki przepis wystarczyłby bowiem do zrealizowania płynącego z postanowienia TSUE nakazu, skierowanego do wszystkich polskich organów władzy. Powyższy przepis spełniałby ten cel z naddatkiem, zważywszy że postanowienie TSUE już stało się bezpośrednio skuteczne w Polsce i pozostanie takie do czasu ostatecznego rozstrzygnięcia Trybunału.
Po trzecie, nie da się wykonać postanowienia TSUE za pomocą instytucji stworzonych na podstawie zakwestionowanej przez TSUE reformy wymiaru sprawiedliwości.
Nie da się nabrać
Nikt przy zdrowych zmysłach nie odczyta zabiegu warunkującego możliwość orzekania sędziów SN, których dotyczy postanowienie TSUE, od poddania się wątpliwej procedurze przed wątpliwą KRS inaczej niż jako próby legitymizowania tego kadłubowego, bo wydrążonego z konstytucyjnej istoty organu oraz pretekstu do uniknięcia obowiązków wynikających z traktatów. Nie da się instytucji unijnych zwieść za pomocą tak oczywistego zabiegu. Będzie on odczytany jako pretekst do ominięcia obowiązku nałożonego przez TSUE. Dlatego właśnie w samym postanowieniu został wskazany cel konieczny do osiągnięcia. Jeśli Ministerstwo Sprawiedliwości zamierza jedynie pozorować dążenie do niego, naraża Polskę na bardzo dotkliwe konsekwencje.
Stamtąd uciekliśmy
Wiedziało o tym dobrze Ministerstwo Spraw Zagranicznych, zanim politycznie zmuszone zostało do „połknięcia własnego języka". Dało temu wprost wyraz w stanowisku kwestionującym możliwość wykorzystania innego pretekstu do ominięcia postanowienia TSUE, mianowicie orzeczenia polskiego Trybunału Konstytucyjnego, o czym pisaliśmy w poprzednim artykule. Stanowisko MSZ trafnie podkreśla, że art. 267 TFUE jest bezpośrednio skuteczny, stanowi samodzielną podstawę prawną do występowania przez sąd krajowy z pytaniem prejudycjalnym do TSUE oraz że niezależnie od krajowych przepisów procesowych sąd może oprzeć się bezpośrednio na art. 267 TFUE w celu skorzystania z procedury prejudycjalnej. MSZ dostrzegło nadto brak kompetencji polskiego Trybunału Konstytucyjnego do badania konstytucyjności norm traktatowych oraz niekwestionowaną kompetencję TSUE do wiążącej wykładni traktatów na tle zadanych pytań prejudycjalnych. MSZ dostrzegło bowiem to, czego MS uparcie nie chce zauważyć, siłą polityczną przymuszając MSZ do wycofania się ze swojego poglądu. Zmuszając do kolejnej wynikającej z ignorancji konfrontacji po kryzysie w stosunkach z USA i Izraelem na tle ustawy o IPN. Tyle że konfrontacja z Unią polegająca na zakwestionowaniu instytucji unijnych to droga w jedną stronę.
To droga tam, skąd przed trzydziestoma laty uciekliśmy. Droga prymatu politycznego chciejstwa nad rozumem. Do kraju, gdzie rządzący określają, co sądom wolno, jak interpretować prawo i jak rozumieć konstytucję. Trudno będzie wytłumaczyć Unii, że to właśnie tam panują właściwe standardy.
Autorzy są profesorami i adwokatami