Nie dalej jak tydzień temu pisałem o dużych oczekiwaniach wobec prezydenta RP, wynikających przede wszystkim z silnego mandatu pochodzącego z wyborów powszechnych. Pisałem też o nieproporcjonalnie wąskim, w relacji do tego mandatu, zakresie jego uprawnień. Kolejne wydarzenia najnowszej historii politycznej przekonują, że podział władzy i relacje między poszczególnymi jej organami nie są owocem spokojnej i pogłębionej refleksji ustrojowej, ale w dużej mierze efektem bardzo konkretnego sporu politycznego, który toczył się, w czasie gdy pisano konstytucję. Być może naiwne byłoby twierdzenie, że da się napisać ustawę zasadniczą bez takiego sporu. Dobrze jednak, gdy dotyczy on nie bieżących partykularnych konfliktów, ale raczej debaty o pryncypia, o sprawy najważniejsze dla naszej wspólnoty politycznej.
Inicjatywa prezydenta
Nie trzeba było długo czekać, żeby w praktyce przekonać się o trudnościach wynikających z nazbyt nieprecyzyjnych regulacji, a w niektórych przypadkach po prostu z ich braku. Nie trzeba było długo czekać, żeby okazało się, że szczegółowe przepisy konstytucji znacznie utrudniają, a w niektórych przypadkach nawet nie pozwalają prezydentowi wykonywać zadań wynikających z jej przepisów definiujących misję głowy państwa.
W poniedziałek prezydent zapowiedział, że oprócz nowej ustawy o Sądzie Najwyższym i nowej ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa przygotował też projekt zmiany konstytucji. Uczynił tak w odpowiedzi na zarzuty niekonstytucyjności jego pomysłu, co robić, gdyby Sejm nie był w stanie wybrać członków KRS większością 3/5 głosów. Zgodnie z założeniem projektu ustawy w takich sytuacjach to właśnie prezydent ma powoływać członków KRS spośród kandydatów przedstawionych Sejmowi. Głowie państwa zarzucono, że próbuje przypisać sobie uprawnienia, które byłyby niezgodne z konstytucją.
Pytań można postawić tutaj bardzo dużo, ale – patrząc na problem z perspektywy konstytucyjnej – warto się zastanowić nad kilkoma podstawowymi zagadnieniami: czy w misji prezydenta RP mieści się powoływanie członków KRS, gdy Sejm nie jest w stanie ich wybrać, i czy zmiana konstytucji w tym zakresie jest dobrym pomysłem? Innym zagadnieniem, o którym tylko wspomnę, jest jeszcze to, czy w ogóle projekt prezydencki wymaga zmiany ustawy zasadniczej.
Już w pracach sejmowych nad poprzednią wersją ustawy podnoszono potrzebę zmiany większości, jaka byłaby konieczna do wyboru przez Sejm sędziów do KRS. Wskazano, że pozycja i zadania KRS wymagają, aby organ ten był owocem kompromisu politycznego, a nie li tylko emanacją woli aktualnej większości parlamentarnej. Słusznie jednak zauważono, że poziom skonfliktowania życia publicznego może doprowadzić do impasu uniemożliwiającego osiągnięcie porozumienia koniecznego do wyboru odpowiedniej liczby członków KRS. Panaceum na ten problem miałoby być przekazanie prezydentowi RP kompetencji do uzupełnienia składu Rady wybranymi przez niego osobami, ale tylko spośród kandydatów rozpatrywanych wcześniej przez Sejm.