Jak stanowi wprowadzony regulamin bezpieczeństwa i porządku w SO we Wrocławiu, zainteresowani mogą, owszem, do sądu wchodzić, ale gdy pokażą aktualne wezwanie (a przecież nieraz trzeba pójść z nieaktualnym) na rozprawę, albo wykażą potrzebę załatwienia innej ważnej sprawy. Gdy już przejdą ten test, mają się poruszać wyłącznie w kierunku docelowego miejsca. Domyślam się, że wrocławski sąd jest duży, a w takim, co doświadczamy w labiryntach sądów na Lesznie i przy ul. Kocjana w Warszawie, ta dyrektywa jest niewykonalna, nie mówiąc o tym, że ktoś może chcieć skorzystać z toalety czy sądowej stołówki.

Czytaj także: Do sądu we Wrocławiu nie wejdzie obywatel, który nie ma w nim sprawy

Miejmy nadzieję, że takie skrajne pomysły jak ta racjonalizacja biurokracji sądowej we Wrocławiu należą do rzadkości, ale musimy zauważyć inne, częstsze ograniczenia, jak skrupulatna kontrola przy wejściu do sądu czy anonimizowanie części wokand i wiele podobnych. Z pewnością nie zachęcają one obywateli do odwiedzania sądów, jeśli nie muszą.

Czasem ograniczenia są niezbędne. Gdy np. zainteresowanie rozprawą jest ogromne, a nie ma w sądzie większej sali, to trzeba wprowadzić przepustki – ale tylko w określonym wypadku. Tutaj chodzi raczej o jakiś biurokratyczny pomysł pozbycia się z sądu „niepotrzebnych" osób.

Obywateli nie można jednak w ogóle kwalifikować pod tym kątem. Mają prawo wejść do sądu tak samo jak do kościoła czy parku. Więcej, to nie jest tylko ich prawo, ale sedno sądownictwa. I nawet nie trzeba tu przywoływać konstytucji, która zresztą akurat dokładnie określa, kiedy można odstąpić od jawnej rozprawy. Tu wystarczy zdrowy rozsądek. Czyżby we Wrocławiu o nim zapomniano? ©?