Beata Mik o warunkach pracy sędziów

Sędziom należy stworzyć normalne warunki wykonywania zadań, a nie pozory lepszej organizacji pracy. Nade wszystko zaś nie warto sądownictwa czymkolwiek straszyć – uważa prawnik Beata Mik.

Aktualizacja: 18.07.2016 12:39 Publikacja: 15.07.2016 23:39

Beata Mik o warunkach pracy sędziów

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Aby zachęcić czytelników do zmierzenia się z kolejnym dylematem nadprodukcji w polskim ustawodawstwie, i tym razem zacznijmy półżartem. Na przykład tak: uwaga, uwaga, miła wiadomość dla sfrustrowanych reformatorów postępowania karnego z obu stron barykady, nie wyłączając tych, którzy zdołali wspiąć się na jej koronę! Dosyć szlochów nad brakiem konsensusu w kwestii kontradyktoryjności procesu czy granic dopuszczalności dowodów będących tzw. owocami z zatrutego drzewa, czyli zdobytych nielegalnie. Niestraszne są girlandy przepisów przejściowych okalające od 1 lipca 2015 r. reformę, a po 14 kwietnia 2016 r. kontrreformę, które przypadkowo splecione ze sobą sprawiają, że obecnie, w zależności od daty wniesienia aktu oskarżenia, ten sam sąd czy bodaj identyczny skład orzekający może w bliźniaczych stanach faktycznych procedować według aż trzech reżimów prawnych: sprzed reformy, zreformowanego oraz przereformowanego. Nie przesadzajmy ze współczuciem dla sędziów karnych i prokuratorów opędzających się od złośliwych kruczków intertemporalnych – nie robią tego non profit. Rodacy cieszący się czynnym prawem wyborczym niechaj zaś ruszą wyobraźnią, zanim coś im dokuczy, zamiast narzekać post factum. Wszak w procedurze cywilnej dzieje się podobnie osobliwie, choć o wiele ciszej, mniej kwieciście oraz bez szans na zbicie przez kogokolwiek politycznego kapitału.

Ach, więc o to szło!

W ten oto sposób bezkolizyjnie wkraczamy (między innymi) na obszar zmian animowanych z początkiem 2016 r. ustawą z 10 września 2015 r. o zmianie niektórych ustaw w związku ze wspieraniem polubownych metod rozwiązywania sporów (DzU z 2015 r., poz. 1595; dalej: nowela mediacyjna). Uśmiech gaśnie bezpowrotnie. Darujmy sobie sprawozdanie, co tam widać. Ważne jest bowiem to, czego niewprawne oko laika odpowiednio wcześnie nie wypatrzy i chyba do tej pory nie wypatrzyło.

Cele noweli mediacyjnej były, jak zwykle, wzniosłe. W uzasadnieniu rządowego projektu tej ustawy (druk nr 3432 Sejmu VII kadencji) czytamy, że chodziło przede wszystkim o zagwarantowanie jak najwyższego stopnia świadomości stron sporu cywilnego o możliwości porozumienia się w drodze ugody jeszcze przed wytoczeniem powództwa oraz we wstępnej fazie postępowania. Jakie to uczone, nieprawdaż? Im głębiej jednak wnikać w treść dokumentu, tym bardziej wątle prezentuje się ów cel. Nasuwa się refleksja, że inicjatywa musiała mieć drugie dno. Żaden trzeźwo myślący gabinet nie troska się przecież zjawiskami w psychice uczestnika sprawy sądowej, które nie przekładają się na wymierne korzyści dla państwa, jego organów lub organizmów przezeń wspieranych bądź tolerowanych, w tym dla tworów totumfacko nazywanych „grupami nacisku".

No i bingo. Gdzieś w połowie tyrady projektodawca wyjawił, że najbardziej pożądanym efektem nowej regulacji jest wzrost liczby postępowań mediacyjnych podejmowanych na skutek umowy stron lub prowadzonych z wniosku o mediację przed wytoczeniem powództwa, i tym samym odciążenie sądów. Efekt taki chciano osiągnąć metodą wprowadzenia – tu starajmy się nie uronić ani przecinka – „systemu usprawnień proceduralnych i organizacyjnych oraz zachęt ekonomicznych, które skłonić mają strony do podejmowania prób polubownego rozwiązania sporu przed skierowaniem sprawy do sądu lub w toku postępowania sądowego, a także zapewnienia odpowiedniej jakości usług mediacyjnych". Uwagę od środków zmierzających do uświęcenia tego prawdziwego, a nie rzuconego na pierwszy ogień dla niepoznaki celu przedsięwzięcia usiłowano odwrócić wzmianką o równoległych pracach nad wdrożeniem do polskiego porządku prawnego dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady 2013/11/UE z dnia 21 maja 2013 r. w sprawie alternatywnych metod rozstrzygania sporów konsumenckich oraz zmiany rozporządzenia (WE) nr 2006/2004 i dyrektywy 2009/22/WE (dyrektywa w sprawie ADR w sporach konsumenckich) (DzUrz. UE L 165 z 18 czerwca 2013 r., s. 63).

Już w tym punkcie staje się oczywiste, że o zakresie regulacji zdecydował nie jakiś prawnoeuropejski standard, który – co widać czarno na białym – wiąże Rzeczpospolitą Polską tylko w sprawach konsumenckich (w których w roli powoda albo wnioskodawcy występuje konsument w sensie art. 221 k.c., czyli osoba fizyczna dokonująca z przedsiębiorcą czynności prawnej niezwiązanej bezpośrednio z jej działalnością gospodarczą lub zawodową), ani utarty wzorzec ze sfery niepisanego prawa umownego (honorowanego w cywilistyce z mocy art. 353

1

k.c.), bo takowego wzorca ojczysta kultura prawna dotąd się nie doczekała. Zadziałała fantazja wraz z – jakże często niszczycielską – swojską skłonnością do uogólnień oraz uproszczeń. Zwycięska koncepcja zamyka się w jednym przaśnym pytaniu i wręcz zbijającej z nóg na nie odpowiedzi „na chłopski rozum", też w formie pytania. Pozwalają sądom złapać oddech zepchnięciem konsumenta do trybu niejurysdykcyjnego, mimo iż w praktyce może to oznaczać wyprawę donikąd, chociażby taką, jaką teraz urzędujący rząd proponuje w świeżutkim projekcie ustawy o pozasądowym rozwiązywaniu sporów konsumenckich (druk nr 630 Sejmu VIII kadencji). A czemużby zatem nie pozwolić, by odetchnęły od pozostałych interesantów? Nic dodać, nic ująć.

Nie do pomyślenia

Nie, autorka nie pogrąża się w czarnowidztwie. Daleko jej również do waśni z korpusem sędziowskim (nieba by mu przychyliła, gdyby mogła). Sedno problemu tkwi wszakże w tym, że w cywilizowanym porządku ustrojowym nie do pomyślenia wydają się ustępstwa na rzecz którejkolwiek z władz kosztem podstawowych wolności i praw jednostki, o ile, stosownie do art. 31 ust. 3 konstytucji, nie są konieczne w demokratycznym państwie dla jego bezpieczeństwa lub porządku publicznego, bądź dla ochrony środowiska, zdrowia i moralności publicznej, albo wolności i praw innych osób oraz nie naruszają istoty redukowanych wolności lub praw. Tymczasem nowela mediacyjna w stopniu co najmniej niepokojącym zagraża prawu do sądu w większości spraw cywilnych, zawarowane dla każdego w art. 45 ust. 1 konstytucji, uderzając w jego jądro. I nie tłumaczą tego żadne uchwytne racje poza techniczno-statystycznymi, o czym będzie mowa na końcu. Skutek taki zawdzięczamy następującym posunięciom.

Zgodnie ze zmienionymi przepisami art. 10 k.p.c., art. 183

8

k.p.c. i nowym § 22 w art. 210 k.p.c. w sprawach, w których jest dopuszczalna ugoda, sąd cywilny, a za nim w wielu konfiguracjach sąd pracy, już nie może poprzestać na incydentalnym, jednorazowym skierowaniu stron ex officio (z urzędu) do mediacji przed zamknięciem pierwszego posiedzenia wyznaczonego na rozprawę. Na każdym etapie postępowania ma obowiązek strony do tego – verba legis – „nakłaniać", nawet wówczas, gdy poucza o takiej ewentualności. Siłą art. 13 § 2 k.p.c. reguła ta wkracza do postępowania nieprocesowego.

Niestety, to dopiero przygrywka. Samym paternalizmem czy hiperaktywnością sądu w dążeniu do koncyliacyjnego rozstrzygnięcia konfliktu między petentami mało kto by się przejął. Nieporównywalnie więcej uciążliwości niesie dodany pkt 3 w art. 187 § 1 k.p.c. Przepis ten nakłada na stronę oraz uczestnika postępowania (nieprocesowego odpowiednika strony), którym marzy się załatwienie danej sprawy orzeczeniem (wyrokiem albo postanowieniem) sądu, obowiązek zawarcia w pozwie (wniosku inicjującym postępowanie) informacji, czy skonfliktowani podjęli próbę mediacji lub innego pozasądowego sposobu wygaszenia sporu, a gdy takich prób nie było, wyjaśnienia przyczyn ich niepodjęcia. Niesubordynację traktuje się jako brak formalny, którego nieusunięcie na wezwanie sądu w terminie tygodniowym owocuje zwrotem pisma zainteresowanemu.

I jeszcze dwóch gości...

Równie groźnie wyglądają modyfikacje w modelu postępowania mediacyjnego i przedmediacyjnego. Niepokoi zwłaszcza wydłużenie w nieskoczoność czasu trwania tego pierwszego z miesiąca do trzech miesięcy, z możliwością prolongaty nie tylko na zgodny wniosek stron, lecz także Bóg raczy wiedzieć, z jakich „innych ważnych powodów" (art. 183

10

§ 1 k.p.c.). Niczego dobrego nie wróżą prerogatywy przewodniczącego składu orzekającego do wzywania stron (uczestników postępowania), by wzięły udział bądź to w spotkaniu informacyjnym dotyczącym polubownych metod rozwiązywania sporów, w szczególności mediacji, pod patronatem sędziego, referendarza sądowego, urzędnika sądowego, asystenta sędziego lub stałego mediatora, bądź w posiedzeniu niejawnym przed pierwszym terminem rozprawy, jeśli przewodniczący uzna, że zachodzi potrzeba wysłuchania stron w celu wyrobienia sobie zdania, czy skierować je do mediacji (art. 183

8

§ 4 i 5 k.p.c.). Nie napawa optymizmem nieskrępowane ustawowo uprawnienie sądu do obciążenia osób, które zignorowały powyższe wezwania – jak po raz któryś z rzędu stanowi się z delficka – „bez uzasadnienia", kosztami nakazanego stawiennictwa poniesionymi przez stronę przeciwną (art. 183

8

§ 6 k.p.c.).

Podobne emocje budzi perspektywa analogicznego dyscyplinowania strony oczywiście niesłusznie odmawiającej poddania się mediacji (art. 103 § 2 k.p.c.). W myśl zachowanej bez korekt reguły z dawnego art. 183

8

§ 3 k.p.c. zd. drugie (dzisiejszy art. 1838 § 2 k.p.c. zd. drugie) uwolnić się od prób wplątania w matnię niechcianego postępowania mediacyjnego można bowiem nie wcześniej niż po ogłoszeniu lub doręczeniu ich adresatowi postanowienia kierującego do mediacji. Wystarczy wtedy (rzecz prosta, gdy nie zabraknie sił) nie wyrazić zgody na mediację w komunikatywnej dla sądu formie, pod dodatkowym warunkiem, że nastąpi to w terminie tygodnia od powzięcia wiadomości o odnośnym orzeczeniu. Pójściem na skróty byłoby wreszcie przemilczenie instytucji stałego mediatora nie z dotychczasowej listy organizacji pozarządowych czy uczelni (art. 183

2

§ 3 k.p.c.), ale prowadzonej przez prezesa sądu okręgowego, którą to instytucję generuje panel regulacji wkomponowanych w ustawę z 27 lipca 2001 r. – Prawo o ustroju sądów powszechnych (DzU z 2015 r., poz. 133, z późn. zm.; dalej: u.s.p.). W dziale IV dedykowanym pomocnikom sądów, począwszy od referendarzy sądowych, natrafiamy na rozdział 6a, w którym precyzuje się, komu wolno ubiegać się o wpis na wspomnianą listę, jak do tego dochodzi, kiedy wpis należy anulować oraz jakich formalności musi dopełnić wybraniec, by urzędować. Apanaże szczęśliwca, którym może zostać choćby sędzia w stanie spoczynku (art. 183

2

§ 2 k.p.c.), reguluje rozporządzenie ministra sprawiedliwości z 20 czerwca 2016 r. w sprawie wysokości wynagrodzenia i podlegających zwrotowi wydatków mediatora w postępowaniu cywilnym (DzU z 2016 r., poz. 921). Nie są to kokosy, jednakże kiedy się poszczęści, może on liczyć na wynagrodzenie w kwocie 2000 zł (w sprawach, w których wartość przedmiotu sporu wynosi 200 tys. zł bądź więcej), niezależnie od wyników podjętej mediacji. Ponadto zwraca się mu się udokumentowane i niezbędne wydatki na pokrycie kosztów przejazdów (tak jak w tzw. budżetówce), wynajmu pomieszczenia na użytek posiedzenia mediacyjnego (nie więcej niż 70 zł za jedno) i korespondencji (do 30 zł). Jeżeli strony nie przystąpiły do mediacji, otrzyma zwrot poniesionych wydatków do 70 zł.

Oprócz tego gościa w rytuale pojawia się koordynator do spraw mediacji. W art. 16a u.s.p. rolę tę zastrzega się dla sędziego sądu okręgowego powołanego przez swojego prezesa. Kreowanie jej polega na wykonywaniu działań na rzecz rozwoju mediacji, zapewnianiu sprawnej komunikacji pomiędzy sędziami i mediatorami oraz stałymi mediatorami, a także współpracy przy organizacji spotkań informacyjnych. Niełatwo odgadnąć, w czym powinna się wyrażać taka aktywność. Nie do końca wiadomo, czy mamy tutaj do czynienia z funkcją sędziego, za którą idzie dodatek funkcyjny (w poświęconym tej materii rozporządzeniu szefa resortu sprawiedliwości na ten temat na razie głucho), czy jedynie z zadaniem powierzonym sędziemu obok bądź w zastępstwie czynności orzeczniczych.

To nic nie da

Całość do mediacji wymuszonej przez sąd z pewnością nie zachęca. Co w takim razie można zyskać na spolegliwości? Niedużo. Wstawki w ustawie z 28 lipca 2005 r. o kosztach sądowych w sprawach cywilnych (DzU z 2016 r. poz. 623; dalej: u.k.s.s.c.) kuszą zainteresowanych dwojakiego rodzaju korzyściami, każdorazowo zależnymi od sukcesu mediatora: zwrotem całej uiszczonej opłaty od pisma wszczynającego postępowanie przed sądem pierwszej instancji i zarzutów od nakazu zapłaty, jeżeli postępowanie zakończyło się zawarciem ugody przed rozpoczęciem rozprawy w tymże sądzie, oraz zwrotem trzech czwartych daniny, gdy mediator pomyślnie spełnił swą misję po rozpoczęciu rozprawy (art. 79 ust. 1 pkt 1 lit. h i pkt 2 lit. a u.k.s.s.c.). Poza tym za zysk da się na siłę poczytać skuteczność ugody utrwalonej w mediatorskim protokole zaraz po zatwierdzeniu przez sąd. To w sytuacjach, w których ugoda podlega wykonaniu w drodze egzekucji, sprowadza się do nadania jej klauzuli wykonalności z urzędu i uwalnia stronę (wnioskodawcę) od mozolnego (i nie bezkosztowego) zabiegania o to (art. 183

14

§ 1 i 2 k.p.c.).

Przywołane przepisy smucą, gdyż wywracają procedurę cywilną do góry nogami. Wszelako ich istota wyczerpuje się w odsyłaniu obywatela z kwitkiem. Pokażmy niedowiarkom całkiem prawdopodobne rozkosze mediacji z dyspozycji sądu na przykład w sprawie o podział majątku dorobkowego małżonków po rozwodzie. Zrozumiałe, że gdyby potrafili porozumieć się w tym względzie, udaliby się do notariusza, a potem na kawę. Konflikt cywilnoprawny by nie zaistniał. Jaki natomiast los szykuje się rozwodnikowi, gdy ex małżonka handryczy się o każdą złotówkę? Dla świętego spokoju wynajmie on adwokata (radcę prawnego), płacąc godziwie za miraż władztwa nad własnym majątkiem według zasad sprzed chybionej decyzji o żeniaczce. Uiści należną opłatę sądową (haracz w kwocie 1000 zł) od wniosku o nieuzgodniony podział dorobku (art. 38 ust. 1 u.k.s.s.c.). Na rozstrzygnięcie sądu będzie czekać jak na zmiłowanie. Załamie się przy lekturze postanowienia nakłaniającego do mediacji. Wie, że była znów zasyczy: sorry, darling, puszczę cię z torbami. Może nie zrozumieć pouczenia o przywileju podziękowania za mediację bądź ze stresu podziękować poniewczasie. Tak czy inaczej, wróci przed oblicze sądu. Dopnie swego z niczemu niesłużącą zwłoką i psychiką rozchwianą czczymi spotkaniami z mediatorem w obecności byłej.

Cofnijmy się na wszelki wypadek do motywów noweli mediacyjnej. Upewnijmy się, czegóż to konkretnie spodziewali się twórcy projektu tego aktu prawnego? Zdradził ich jeden z finalnych akapitów. Obwieścili, iż – przytaczając niemal kropka w kropkę – sprawy, które w wyniku mediacji zakończą się ugodą, odciążą sądy powszechne, ponieważ postępowanie mediacyjne pochłonie sprawy kwalifikujące się do załatwienia w postępowaniu sądowym.

Od takich niespodzianek druga władza wespół z pierwszą niech się powstrzyma. To bomba z opóźnionym zapłonem. Zawieszenie postępowania cywilnego wobec przymuszenia stron do mediacji nie jest dobrym wyjściem. Nie zmniejszy automatycznie liczby spraw zarejestrowanych w sądach, nie zdejmie z sądów powinności ich rozpatrzenia, jeżeli do ugody nie dojdzie. Autorów pomysłu (intuicja podpowiada, że byli to teoretycy prawa od dzielenia norm na czworo lub biuraliści biegli w spychologii) zgubiła naiwna wiara w sprawczą moc statystyki. Coś się zdaje, że szybko oprzytomnieli i byliby gotowi zrejterować, czego dowodzi półroczne ociąganie się z nowymi zasadami gratyfikacji dla mediatorów, a więc i stałych mediatorów (czyżby przez ten czas ci drudzy urzędowali gratis?).

Sędziom należy stworzyć normalne warunki do sprostania zadaniom narzuconym przez konstytucję oraz ustawy zwykłe, zaprzestać oferowania tylko pozorów lepszej organizacji pracy. Nade wszystko zaś nie warto sądownictwa czymkolwiek straszyć, bo ucierpi na tym nie – jak to się złośliwie mawia – korporacja sędziowska, lecz obywatele (z łatwowiernymi konsumentami, rozwodnikami walczącymi o kasę ze złośliwą byłą, skłóconymi spadkobiercami czy pobawionymi wyobraźni pożyczkodawcami na czele).

Ps. Sugestia pod adresem wszechwładzy: wypatrywanie, na kogo znajdzie się następny kij, nie motywuje do dobrej roboty, toteż czy nie mądrzej zaproponować odrobinę marchwi?

Autorka jest prokuratorem Prokuratury Generalnej w stanie spoczynku

Opinie Prawne
Marek Isański: TK bytem fasadowym. Władzę w sprawach podatkowych przejął NSA
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Rząd Tuska w sprawie KRS goni króliczka i nie chce go złapać
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Czy tylko PO ucywilizuje lewicę? Aborcyjny happening Katarzyny Kotuli
Opinie Prawne
Marek Dobrowolski: Trybunał i ochrona życia. Kluczowy punkt odniesienia
Opinie Prawne
Łukasz Guza: Ministra, premier i kakofonia w sprawach pracy