Orzeczenia sądów mają to do siebie, że nie są do końca przewidywalne. Ta zasada dotyczy, jak widać, także tak zwalczanej przez sędziowską opozycję Izby Dyscyplinarnej. Czyżby minister Zbigniew Ziobro o tym zapomniał, że tak się zirytował kolejną odmową uchylenia immunitetu sędziom?
- Rozstrzygnięcie Izby Dyscyplinarnej SN w sprawie immunitetu sędzi Beaty Morawiec po raz kolejny dowodzi, że środowisko sędziowskie nie jest zdolne do samooczyszczania, do zdecydowanej walki z patologiami wewnątrz własnego środowiska - ocenił minister sprawiedliwości-prokurator generalny Zbigniew Ziobro.
Ale to, że środowisko sędziowskie nie jest dostatecznie sprawne w samooczyszczaniu się, wiemy od szeregu lat. Teraz jednak nie decydowało środowisko, ale dwaj sędziowie powołani do SN na podstawie nowych pisowskich zasad, choć może lepiej powiedzieć ziobrowskich zasad. Nawet gdyby przyjąć, że ci dwaj sędziowie popełnili błąd w orzeczeniu, to nie usprawiedliwia to tak generalnych ocen. Tym bardziej epitetów, że Izba Dyscyplinarna przez "bezwstydną decyzję", "w sposób bezwstydny", postawiła ponad prawo i zasady "niegodny interes korporacyjny środowiska sędziowskiego".
Jaki interes korporacyjny? Sędziowie nie tworzą jak np. adwokaci zorganizowanej korporacji, samorządu, by wymagać od niego samoegzekucji prawnych i etycznych standardów. Nie ma zresztą drugiej grupy prawniczej w Polsce tak atakowanej przez kolegów i koleżanki po fachu, jak nowi sędziowie, zwłaszcza Izby Dyscyplinarnej. Więc o jakim środowisku mowa? W przypadku sędziów to państwo wzięło na siebie ten obowiązek (przy zastrzeżeniach opozycji politycznej i sędziowskiej), a zwłaszcza władza wykonawcza poczynając od ministra sprawiedliwości, na prezydencie kończąc.