To, co dotychczas PiS wydawało się sennym koszmarem, właśnie zaczyna się okazywać jawą. Kierowana przez Mariana Banasia NIK pisze doniesienia do prokuratury – kierowanej przez Zbigniewa Ziobrę – na działanie instytucji podległych Zbigniewowi Ziobrze. Osobisty nadzór nad więziennictwem miał Patryk Jaki. Oznacza to początek kosztownej dla PiS wojny Banaś vs. Dobra Zmiana. Służby zaczynają prowadzić kolejne postępowanie w jego sprawie (tym razem o dostęp do informacji ściśle tajnych), a prezes będzie odpalał kolejne raporty dotyczące działania państwa pod rządami PiS.

Sytuacja dla PiS robi się coraz niebezpieczniejsza. Pół biedy, że upadła narracja o wyższych standardach niż u poprzedników, polegająca na tym, że jeśli ktoś ma coś na sumieniu – natychmiast traci stanowisko.

PiS chciało dymisji Banasia, ale ten po wahaniu postanowił pokazać, że nie na darmo zwą go „pancernym Marianem". Postawił się prezesowi PiS i ogłosił, że wzorem śp. Lecha Kaczyńskiego (to musiało zaboleć Jarosława Kaczyńskiego) będzie strzec niezależności izby. Co dla PiS znacznie gorsze, opozycja po serii powiadomień skierowanych do prokuratury ma już pewność, że nie pomoże partii rządzącej odwołać szefa NIK. Z jednej strony będzie mogła grillować PiS za to, że ktoś, kogo CBA podejrzewa o ukrywanie majątku i fałszowanie oświadczeń, stoi na czele Izby, a równocześnie trzymać za niego kciuki i liczyć, że kolejne raporty będą dla PiS co najmniej tak samo kłopotliwe.

Dla PiS zaś coś, co miało być tylko przykrym epizodem, wypadkiem przy pracy, zaczyna urastać do rangi problemu numer jeden. Tym bardziej, że znacznie to utrudnia plan transformacji PiS w polską CDU. Kolejne sondaże pokazują delikatne spadki, co znacznie komplikuje sytuację przed wyborami prezydenckimi, które urastają do rangi walki o wszystko. Do tego dochodzi chaos w wymiarze sprawiedliwości, będący efektem orzeczenia TSUE. Aż trudno pomyśleć, że minęły dopiero dwa miesiące od zwycięskich dla PiS wyborów.

Nadzieją dla władzy będzie strategia obniżania temperatury politycznego sporu. Zaczyna się okres świąteczny – wyborcy żyją zakupami, prezentami, potem będą spędzać czas z bliskimi, później myśleć o tym, czy przyjdzie zima, czy wysłać dzieci na ferie itp. Im niższe zainteresowanie polityką, tym wygodniejsza sytuacja partii rządzącej, która może się jawić jako troskliwy opiekun obywateli. To ta sama strategia, którą pod koniec pierwszej kadencji przyjął Donald Tusk, przekonując, że PO już nie chce robić polityki, lecz budować autostrady, mosty, stadiony i lotniska. Podkręcanie politycznego sporu będzie teraz na rękę opozycji. I to właśnie od temperatury dyskursu będzie zależeć, kto politycznie wygra najbliższe tygodnie.