Pokusa kiczu pojednania narodowego

Politycy, nie będąc gotowymi na wysiłek porozumienia, robią zbyt dużo, by taką perspektywę oddalić

Publikacja: 06.11.2018 19:12

Pokusa kiczu pojednania narodowego

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Na marginesie porażki, jaką okazała się organizacja wspólnego marszu polityków 11 listopada, raz jeszcze powróciło pytanie o możliwość politycznego pojednania i zgody Polaków. Rzeczywiście, 100. rocznica odzyskania niepodległości wydawała się ku temu okazją niemal doskonałą. Trudno jednak niestety oprzeć się wrażeniu, że sposób, w jaki nasi politycy traktują perspektywę pojednania i zasypania głębokiego podziału między nami, jest często „niedźwiedzią przysługą", która możliwość taką oddala.

Pokusa gry

Mówiąc to, warto zacząć od banału. Akty politycznego pojednania, tam zwłaszcza, gdzie w sytuacji dramatycznych podziałów przynosiły przejściowy choćby skutek, nie były ani magicznym politycznym zaklęciem, ani bułką z politycznym masłem. Tak było w Hiszpanii po roku 1975, tak było w RPA po roku 1990, tak było w relacjach międzynarodowych między Francją i Niemcami, czy Polską a Niemcami po II wojnie światowej. Wszędzie tam potrzebne były przekraczające polityczne tu i teraz, odwaga i dalekowzroczność, jakimi wykazali się: król Juan Carlos, Nelson Mandela i Frederik de Klerk, Robert Schuman i Konrad Adenauer, polscy biskupi i polscy oraz niemieccy politycy.

Warto też pamiętać, że tożsamości polityczne utrwalonych demokracji organizują się często wokół wielkich, historyczno-politycznych konfliktów. W tym sensie polityczną tożsamość Amerykanów przez lata organizował długi cień wojny secesyjnej, tożsamość Francuzów cień sprawy Dreyfusa, a tożsamość Hiszpanów pamięć o tragicznej wojnie domowej lat 30.

Czytaj także: Idę na marsz

We współczesnej polityce, której istotą jest zarządzanie konfliktem, prawdziwe pojednanie jest zatem aktem dużej odwagi i ryzyka. Nawet bowiem chwilowe wzięcie w nawias rytualnej walki o władzę, publiczne uznanie własnych błędów czy wyciąganie ręki do zgody, ponad głowami wielu, którzy czują się głęboko zranieni – odebrane może być jako słabość, brak kompetencji, abdykacja lub uzurpacja.

Choć historyczne uwarunkowania naszego współczesnego podziału politycznego nie są oczywiście tak dramatyczne jak te z RPA czy Hiszpanii, to nie widać też we współczesnej – głęboko jednak podzielonej – Polsce ważnych polityków, którzy gotowi byliby do pracy, wysiłku czy ryzyka na rzecz pojednania.

Sprawą najważniejszą jest oczywiście jakość politycznej rywalizacji, w której sprawą zasadniczą staje się sam, często personalny konflikt, a nie wartości czy interesy. Odkładając jednak tę oczywistość na bok, warto zwrócić uwagę na dwie – nieobce niestety polskiej polityce – pułapki związane z samą możliwością politycznego pojednania. Pułapki, które widać było w ostatnich dniach i tygodniach.

Pierwsza z nich to pokusa politycznej gry w pojednanie. Politycy – także nasi – posiedli umiejętność wykorzystywania do politycznej rywalizacji niemal wszystkiego, co budzi nasz niepokój czy emocje, nie wyłączając religii, sportu, bezpieczeństwa czy zdrowia.

Stąd też w sytuacji, gdy tak wielu z nas czuje się znużonych bądź zaniepokojonych temperaturą i jałowością politycznego konfliktu, rodzi się pokusa wykorzystania pojednania jako politycznego narzędzia i pola politycznej licytacji. Narzędzia do promowania własnego szlachetnego wizerunku i licytacji, kto więcej szkodzi narodowej zgodzie i kto powinien się ukorzyć. Pokusa ta dochodzi do głosu szczególnie w czasie kampanii wyborczych, gdy przejściowo próbuje się poszerzyć polityczny elektorat, do czego właśnie hasło „pojednajmy się" wydaje się przydatne.

Dla samego jednak pojednania taka gra ma skutki fatalne. Tę polityczną możliwość i konieczność przenosi bowiem z kategorii poważnych wyzwań na półkę marketingowych rekwizytów.

Pokusa czy też pułapka druga to – by użyć tu języka Klausa Bachmanna – niebezpieczeństwo „kiczu pojednania". Niektórzy nasi politycy zdają się czasem sugerować, że zamiast poważnej politycznej decyzji, publicznego uderzenia się we własne piersi, gotowości do ponoszenia ryzyka i politycznych kosztów pojednania, dla zmiany i uzdrowienia naszego politycznego klimatu wystarczy – skądinąd naturalny – prosty gest. Jeden wspólny marsz, jedna uroczystość, jednej mocny uścisk dłoni czy jedno odważne przemówienie.

Złudzenie to łatwo można zrozumieć, ale również ono perspektywę pojednania raczej oddala, niż przybliża. W polityce bowiem, tak jak w życiu, przychodzi zawsze jakieś jutro i pojutrze. A po 11 listopada przyjdzie 12, 13 i kolejne dni, tygodnie oraz miesiące – jak wiele na to wskazuje – dalszej twardej politycznej walki. Najlepsze zatem wspólne marsze, serdeczne uściski i wzniosłe przemówienia prędzej czy później zderzyć się będą musiały z polityczną prozą „walki plemion", z politycznym językiem „gorszego sortu", „kompradorskich elit" czy „politycznej szarańczy".

Pojednanie dla dojrzałych

Dlatego podkreślmy, że pojednanie – którego tak dziś potrzebujemy – bardziej niż okrągłych rocznic potrzebuje dojrzałości. Poprzez polityczny tumult i kurz bitewny naszej polityki i politycy, i my jako wyborcy dojrzeć musimy wspólne kontury wspólnego państwa, ale także możliwość i konieczności własnego politycznego samoograniczenia.

Możliwe drogi wiodące to takiej dojrzałości są zwykle dwie. Jedna zła to droga głębokiego kryzysu, który zwykle wymusza jakąś wspólną refleksję i współdziałanie. Druga pozytywna – której przykładem była choćby integracja europejska – to dostrzeżenie wspólnych wyzwań i szans, którym sprostać można tylko razem.

Z okazji wielkiego święta życzmy więc sobie lepszego politycznego wzroku, który ku politycznej dojrzałości i pojednaniu doprowadzi nas kiedyś tą lepszą, pozytywną drogą. Drogą wspólnych ambicji, aspiracji i nadziei.

11 listopada, 100 lecie niepodległości, świętujmy zaś, jeśli nawet nie razem, to wspólnie, z wzajemnym szacunkiem, obok siebie. Eleganckim strojem, dobrym rodzinnym obiadem, uroczystym Te Deum czy radosną obywatelską manifestacją. Niczego nie udając. Bez wzniosłych pustych gestów i słów, na razie, na wyrost. ©?

— Autor jest profesorem politologii w Instytucie Politologii UKSW

Na marginesie porażki, jaką okazała się organizacja wspólnego marszu polityków 11 listopada, raz jeszcze powróciło pytanie o możliwość politycznego pojednania i zgody Polaków. Rzeczywiście, 100. rocznica odzyskania niepodległości wydawała się ku temu okazją niemal doskonałą. Trudno jednak niestety oprzeć się wrażeniu, że sposób, w jaki nasi politycy traktują perspektywę pojednania i zasypania głębokiego podziału między nami, jest często „niedźwiedzią przysługą", która możliwość taką oddala.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej