Migalski: Przespane cztery lata w Pałacu Prezydenckim

Prezydentura Andrzeja Dudy to dbanie o własny dobrostan i reelekcję.

Aktualizacja: 08.08.2019 06:15 Publikacja: 06.08.2019 18:50

Andrzej Duda przez cztery lata nie zbudował swojego środowiska politycznego, nie wpłynął znacząco na

Andrzej Duda przez cztery lata nie zbudował swojego środowiska politycznego, nie wpłynął znacząco na losy kraju

Foto: Jarosław Kuźniar/Twitter

Jeśli jest jakieś iunctim, łączące działania obecnej głowy państwa w logiczną całość, to jest nim chęć zapewnienia sobie komfortu psychicznego. Andrzej Duda wymyka się analizom politologicznym, bowiem nie sposób znaleźć jakiejś jednej linii łączącej pełną podległość Jarosławowi Kaczyńskiemu z zawetowaniem dwa lata temu ustaw sądowych, budowaniem tzw. Trójmorza czy pomysłami referendum konstytucyjnego oraz wycofywaniem się z nich rakiem. Ta prezydentura służy przede wszystkim samemu zainteresowanemu – w budowaniu pozytywnego obrazu samego siebie. Na własny i publiczny użytek.

Brak zaplecza

Andrzej Duda przez cztery lata nie zbudował swojego środowiska politycznego, nie narzucił agendy politycznej, nie wpłynął znacząco na losy kraju. Był posłusznym narzędziem w rękach prezesa PiS, od czasu do czasu jedynie wyrażającym swoje potrzeby uznania i po ich otrzymaniu wycofującym się w zacisze swojego pałacu. Tylko po to, by wychynąć i wygłosić płomienne przemówienie – ku wzruszeniu swojemu i zebranych. W tych wystąpieniach prezydent sam siebie określał jako „niezłomnego", operował na wysokim „C", doprowadzał siebie i – czasami – zebranych do silnych emocji.

Ale za tym wszystkim nie stała żadna agenda polityczna, żaden plan. Andrzej Duda był prezydentem prawie niewidocznym, podobnie jak jego poprzednik. Może taki jest już los głów państw, które sprawują swoje obowiązki w czasach rządów swych macierzystych partii? Ale przecież Aleksander Kwaśniewski potrafił iść na noże z gabinetem Leszka Millera, potrafił wyrąbywać sobie własne miejsce w polityce. Podobnie jak Lech Wałęsa – choć on prawie cały czas pracował w opozycji do kolejnych sejmowych większości.

Jak Lech Kaczyński?

O ile Bronisław Komorowski i Andrzej Duda są przeciwieństwem Wałęsy i Kwaśniewskiego, zaprzeczeniem ich samodzielności politycznej i woli walki, o tyle Lech Kaczyński łączył w sobie cechy i jednych, i drugich. W okresie współpracy z obozem PiS w latach 2005–2007 był tylko dodatkiem do tego, co ustalano w salonach rządowych, ale gdy musiał kohabitować po 2007 roku z gabinetem Donalda Tuska, wówczas był polityczną forpocztą opozycji i przejmował na siebie rolę „zastępczego lidera", co zmuszało go do politycznej aktywności.

Posłuszne podpisy

Obecny prezydent przespał cztery lata swej pierwszej kadencji – praktycznie w żaden sposób nie wpłynął na rzeczywistość, w jakiej żyją Polacy. Posłusznie podpisywał, z małymi wyjątkami, nadsyłane z Wiejskiej ustawy i dbał jedynie o pozory swego majestatu, zadowalając się wciąż rosnącymi słupkami popularności i sympatii. Jakby to właśnie wystarczało mu zupełnie i gwarantowało dobrostan psychiczny. Pierwsza osoba w państwie sprawowała swój urząd tak, jakby jej nie było – oto paradoks tych czterech lat.

Działo się tak dlatego, że być może drugim celem Andrzeja Dudy jest reelekcja. I wydawać by się mogło, że w tej dziedzinie osiągnął on co najmniej taki sukces jak w zapewnieniu sobie dobrego samopoczucia i zadowolenia z siebie. Rzeczywiście – prezydent od lat jest liderem rankingów popularności, sympatii i zaufania Polaków, a ostatnio prezes PiS powiedział, że mamy świetną głowę państwa. Czyż może być coś lepszego, z punktu widzenia zainteresowanego, niż popularność w elektoracie oraz poparcie Kaczyńskiego?

Ale tu właśnie leży potencjalna przyczyna kłopotów Andrzeja Dudy. O tym, że rankingi zaufania i sympatii średnio przekładają się na zwycięstwa wyborcze, wiemy już co najmniej od 2015 roku, kiedy to kochany przez 75 procent rodaków Komorowski przegrał z obecnym lokatorem Belwederu. Jeszcze gorzej może być z poparciem dla kandydatury Dudy przez prezesa PiS, bowiem – jakkolwiek może to śmiesznie zabrzmieć – w oczach tego ostatniego ten pierwszy jest... zbyt niezależny.

Sojusz z PiS

Kaczyński musi wiedzieć, że jeśli obecny prezydent będzie sprawował swój urząd także w latach 2020–2025, wówczas prezes PiS nie będzie mógł wpływać na Dudę i szantażować poparciem lub jego brakiem. Trzeciej kadencji nie przewiduje konstytucja i prezes PiS straci najpoważniejszy bat, jaki obecnie ma na Andrzeja Dudę. Nowo-stary prezydent może wówczas nabrać ochoty do inicjatywy politycznej i część prawicy chętnie będzie się orientować na 50-letnią głowę państwa, a nie na ponadsiedemdziesięcioletniego prezesa PiS. W ten sposób Duda mógłby Kaczyńskiemu wykradać partię, co musi w tym ostatnim budzić niepokój.

Z jego punktu widzenia lepiej byłoby, gdyby PiS przegrało przyszłoroczne wybory prezydenckie, niż gdyby drugą kadencję sprawował obecny lokator Belwederu. Brzmi to obrazoburczo, ale w kalkulacjach partyjnych Kaczyńskiego tak to właśnie wygląda. Zresztą – wcale nie jest przesądzone, że Mateusz Morawiecki czy Beata Szydło przegraliby wybory prezydenckie, nawet jeśli Andrzej Duda zdecydowałby się na samodzielny start. Po pierwsze, znając jego konstrukcję psychiczną, można zaryzykować tezę, że by się na to nie odważył, a po drugie, nawet jeśliby się na to zdobył, to przecież nie wszedłby nawet do drugiej tury, bo ogłoszony przez Kaczyńskiego zdrajcą, przegrałby nie tylko z namaszczonym przez prezesa PiS kandydatem, ale także z kandydatem opozycji. A w drugiej turze te 10–15 procent jego wyborców i tak zagłosowałoby na Morawieckiego czy Szydło.

Kalendarz jest dla obecnego prezydenta niekorzystny – najpierw on musi poprzeć jesienią swój dawny obóz polityczny w elekcji do Sejmu i Senatu, a dopiero potem ów obóz... może poprzeć jego w wyborach prezydenckich. Zatem do 13 października na pewno sojusz Dudy z PiS i PiS z Dudą będzie trwać, a co stanie się potem, zadecyduje Kaczyński.

Może się zatem okazać, że po pięciu latach dbania o reelekcję oraz o własny psychiczny dobrostan obecny prezydent będzie musiał przyznać, że nie udało mu się osiągnąć żadnego z tych dwóch celów.

Jeśli jest jakieś iunctim, łączące działania obecnej głowy państwa w logiczną całość, to jest nim chęć zapewnienia sobie komfortu psychicznego. Andrzej Duda wymyka się analizom politologicznym, bowiem nie sposób znaleźć jakiejś jednej linii łączącej pełną podległość Jarosławowi Kaczyńskiemu z zawetowaniem dwa lata temu ustaw sądowych, budowaniem tzw. Trójmorza czy pomysłami referendum konstytucyjnego oraz wycofywaniem się z nich rakiem. Ta prezydentura służy przede wszystkim samemu zainteresowanemu – w budowaniu pozytywnego obrazu samego siebie. Na własny i publiczny użytek.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej