Dzisiaj wiemy już aż nadto dobrze, że jest inaczej. Zachodowi szkodzi polityka Kremla, w innym sensie szkodzi polityka Turcji, Zachodowi szkodzić może niekontrolowana fala uchodźców a teraz widać, że może mu zaszkodzić koronawirus a dokładnie jego gospodarcze powikłania. W kwietniu ruszają prace natowskiej grupy refleksyjnej, w maju konferencja o przyszłości Europy pod auspicjami Unii Europejskiej. Zachód myśli nad sobą.

Pod koniec stycznia Komisja Europejska oświadczyła, że 9 maja 2020 w Dniu Europy startuje konferencja o przyszłości Europy. Nie będzie to zwykła konferencja, raczej ciąg rozmaitych spotkań i dyskusji, które mają trwać dwa lata. W ten nieustający europejski sejmik mają się włączyć zarówno Parlament Europejski jak i Rada Europejska, będą oczywiście próby wciągania do dyskusji przedstawicieli organizacji społecznych, tak, żeby poszedł sygnał: że w dyskusji o przyszłości uczestniczą także „zwykli” obywatele. Zobaczymy czy to się uda. Swoją drogą, dziwne, że do przeprowadzenia europejskiej debaty nie wystarczył Parlament Europejski. Pierwszy blok tematyczny konferencji o przyszłości Europy powinien dotyczyć tego, czym ma się zajmować Unia Europejska w przyszłości: gospodarki, środowiska, transformacji cyfrowej itd. Drugi poddany pod dyskusję wątek ma dotoczyć demokracji i instytucji, ma szukać odpowiedzi na pytanie, jak wybierać w przyszłości szefa Komisji Europejskiej, czy tworzyć wspólne ponad narodowe listy kandydatów do Parlamentu Europejskiego itd. Jednym z tych, którzy naciskali na podjęcie inicjatywy konferencji był prezydent Francji Emmanuel Macron. Gdzieś w tle jego pomysłu majaczy plan, by konferencję o przyszłości Europy przekształcić w tzw. konferencję międzyrządową. Jeśli zaś tak, to znaczy, że mielibyśmy zmierzać prostą drogą do pisania nowego traktatu, który zawierałby zmiany w funkcjonowaniu UE.

Także prezydent Francji był u źródeł drugiej konferencji, która ma zastanawiać się nad przyszłością NATO. Po słynnej wypowiedzi Macrona, że Pakt Północnoatlantycki cierpi na śmierć mózgową na Zachodzie zapanowała konsternacja: śmierć mózgowa to przecież taka choroba, z której nie da się wyjść, to po ludzku myśląc „pewna śmierć”. Zarówno francuscy dyplomaci, których zadanie było proste: przetłumaczyć na mniej brutalne słowa oświadczenie własnego prezydenta jak i inni przywódcy państw natowskich szukali rozwiązania sytuacji po oświadczeniu francuskiego przywódcy. A to przyszło łatwo, bo rozwiązanie jest stare jak świat a dokładnie stare jak polityka: gdy nie wiadomo co robić, trzeba powołać zespół. Taka była geneza grupy refleksyjnej, która będzie niebawem obradowała nad przyszłością NATO. Najsprawniejsza organizacja wojskowa w dziejach też przeżywa jakiś kryzys. Z jednej strony ma bowiem silny aparat wojskowy i cywilny, który myśli nad polityczną przyszłością NATO, z drugiej jednak coraz bardziej narasta nieufność pomiędzy członkami NATO. Do starych animozji jak turecko-greckich dochodzą nowe: coraz więcej wątpliwości budzi polityka Turcji, kontrowersje towarzyszą polityce francuskiej wobec Rosji, czy węgierskiej wobec wschodnich przyjaciół NATO a dokładnie Ukrainy. W takich warunkach, gdy niektórzy sojusznicy patrzą na siebie spode łba pozostaje jedno: grupa refleksyjna. Będzie działała pół roku, składać się będzie z 12 osób. Mają pochodzić z różnych regionów NATO, ma być zapewniona równowaga płci i najważniejsze: na koniec roku na biurku sekretarza generalnego NATO mają się pojawić rekomendacje co zrobić, żeby NATO miało większą polityczną siłę.

Czy Zachód nie zagada się na śmierć? Czy pomogą konferencje i debaty, gdy przywódcy państw nie mają do siebie zaufania i szukają sojuszników poza NATO i UE? A jeśli już to wielkie gadulstwo się zacznie, to czy Polska będzie miała coś do powiedzenie w tych konferencjach i czy zostanie dopuszczona do głosu?

Autor jest profesorem politologii, posłem KO