Peter Kürten - Wampir z Düsseldorfu

Jedne z ostatnich słów Petera Kürtena brzmiały: „Czy potem choć przez chwilę będę słyszał, jak moja krew wypływa z szyi i ścieka do metalowego naczynia? Byłaby to przyjemność wieńcząca wszystkie przyjemności…”.

Aktualizacja: 04.02.2018 21:17 Publikacja: 03.02.2018 23:01

W chwili zatrzymania 24 maja 1930 r. Peter Kürten przypominał raczej zadbanego urzędnika niż seryjne

W chwili zatrzymania 24 maja 1930 r. Peter Kürten przypominał raczej zadbanego urzędnika niż seryjnego mordercę

Foto: BUNDESARCHIV

Niemal każdy seryjny morderca w pewnym momencie pragnie zostać ujęty, choć zwykle nie przekłada się to na konkretne decyzje. Tylko jeden zdecydował się zakończyć swój los z własnej woli, a i to pod wpływem pewnych okoliczności. Psychopaci są całkowicie świadomi prawnych konsekwencji swoich czynów i tego, że są intensywnie poszukiwani przez policję. Życie w nieustannym zagrożeniu, konieczność dokładnego zacierania śladów, codzienna gra pozorów – po latach stają się nieznośnym ciężarem. Dlatego mordercy zaczynają popełniać drobne błędy, wydają się mniej uważni, co w końcu doprowadza do ich ujęcia. Uciekają przed wymiarem sprawiedliwość, pragnąc jednocześnie przestać być celem pościgu, nawet za cenę własnego życia. Instynkt przetrwania jest jednak silniejszy niż zmęczenie, dlatego zwykle mija wiele lat, zanim w głowie psychopaty coś zacznie się wreszcie poddawać.

Gdyby skatalogować najczęstsze cechy charakteru seryjnych morderców, rodzaj środowisk, z jakich pochodzili, i doświadczenia z dzieciństwa, gdyby ulepić z tej mieszanki typowego przedstawiciela i zwiększyć wszystkie parametry o 100 proc., wyszedłby Peter Kürten. Jego zbrodnie, jego życie i okoliczności, w jakich został ujęty, wszystko było „bardziej” niż u innych morderców. A może stał się wzorcem dla profilerów kryminalnych tylko dlatego, że był pierwszym seryjnym zabójcą, który został gruntownie przebadany?

Przemoc i głód

Peter Kürten urodził się 26 maja 1883 r. w Köln-Mülheim. Był trzecim dzieckiem ubogiego formierza (odlewnika). W ciągu kolejnych lat przybyło mu jeszcze dziesięcioro rodzeństwa. Wszyscy razem zajmowali jeden pokój. Jeśli każdy z nas rodzi się między piekłem a niebem, Peterowi zdecydowanie bliżej było do tego pierwszego. Matka wywodziła się z normalnej, przyzwoitej rodziny, natomiast u przodków ojca pojawiały się choroby psychiczne, szaleństwo i skłonność do przestępstw. Kürten senior był alkoholikiem. Gdy pił, wpadał w szał. Dzieci niejednokrotnie były świadkami przemocy i gwałtów. Dotyczyło to nie tylko rodziców. Często dochodziło do aktów kazirodztwa. Ojciec, zamroczony alkoholem, wykorzystywał seksualnie nie tylko córki, ale również synów, w tym Petera. „Cała rodzina cierpiała przez jego alkoholizm – opowiadał po latach swojemu psychiatrze. – Gdy był pijany, stawał się sadystą. Byłem najstarszym synem i cierpiałem najbardziej. Jak możesz sobie wyobrazić, żyliśmy w strasznym ubóstwie, ponieważ wszystkie zarobki szły na alkohol. Mieszkaliśmy w jednym pokoju, więc możesz sobie wyobrazić, jak to wpłynęło na moją seksualność”.

Trudno nie przyznać mu racji. W tym patologicznym środowisku inicjację seksualną przeżył z siostrą. Ojciec w końcu został zatrzymany za gwałt na swojej 13-letniej córce i osadzony w więzieniu. Rodzice Petera rozwiedli się, ale wiele lat koszmaru zdążyło zdeformować jego psychikę. Matka zmarła w 1927 r. Nigdy nie się dowiedziała, kim stał się jej syn.

Powszechnie panuje opinia, że seryjnego mordercę tworzy środowisko. Jest to tylko po części prawda. To ludzie o skłonnościach psychopatycznych w zdegradowanym moralnie otoczeniu i doświadczający przemocy mogą rozwijać swoje skłonności w znacznie większym stopniu niż inni, obdarzeni normalnymi cechami charakteru. Tak też było w przypadku Petera. Od początku poszukiwał specyficznych doznań. Jako dziewięciolatek zaprzyjaźnił się z mieszkającym obok hyclem. Sąsiad pokazał mu, jak maltretować i zabijać zwierzęta. Peter odkrył, że ich uśmiercanie przynosi mu wielką przyjemność. W tamtych czasach najbardziej fascynowała go krew, odrąbywanie głowy gęsi i picie tryskającej juchy. Po latach twierdził, że to upodobanie wzięło się z czasów głodu, gdy sąsiadka częstowała go krwią zabijanych zwierząt domowych. Prawdopodobnie w ten sposób uratowała go od śmierci z niedożywienia. Tak Kürten tłumaczył swoją obsesyjną fascynację.

Złodziejaszek, morderca i marzyciel

Młodego Kürtena ciągnęło do przestępstw. Po raz pierwszy zatrzymano go, gdy miał 15 lat. Już wówczas miał na koncie sporą ilość drobnych kradzieży. Nie mieszkał w domu rodzinnym i pozostawał bez kontroli. Skłonności do drobnych przestępstw nie miały jednak znaczenia w porównaniu z tym, co rodziło się powoli w jego głowie. Pamiętając swoje doświadczenia z zabijaniem psów i zwierząt domowych, postanowił sprawdzić swoje odczucia wobec śmierci człowieka. Podczas wycieczki tratwą po Renie zepchnął do wody i utopił swojego kolegę. Gdy na ratunek chłopcu rzucił się ich towarzysz, jego również spotkał ten sam los.

Kolejnym krokiem rozwijającej się psychopatii była przyjaźń Petera z dużo starszą od niego prostytutką. To ona rozbudziła w nim kolejne pragnienia. Nauczyła uprawiania seksu sado-masochistycznego i czerpania przyjemności seksualnej z przemocy. Przebywając w więzieniu, Peter umilał sobie czas wyobrażeniami brutalnych aktów pełnych krwi i śmierci. Potrzebował tych marzeń tak bardzo, że popełniał drobne wykroczenia, by trafić do izolatki. Tam nikt mu nie przeszkadzał i mógł swobodnie ekscytować się swoimi marzeniami. „Wyobrażając sobie moje wizje, doznawałem takiej przyjemności jak inni wyobrażający sobie nagą kobietę” – opowiadał później w śledztwie.

Po wyjściu z więzienia postanowił je zrealizować. W 1899 r. napadł na dziewczynę, zaciągnął ją w krzaki i zaczął dusić. Wydawało mu się, że ofiara nie żyje. Porzucił ją zatem i uciekł. Nie znaleziono jednak w tej okolicy żadnego ciała. Być może ofiara odzyskała przytomność i przeżyła, nie zgłaszając tego policji.

Na szczęście dla potencjalnych ofiar Kürten wiele lat spędził na odsiadkach za drobne przewinienia. Z tego powodu pierwsze udokumentowane morderstwo wydarzyło się 14 lat później w Kolonii. W tym czasie Peter lubił włamywać się nocą do zajazdów i okradać właścicieli lub gości. Jedna z takich jego wizyt przebiegła jednak inaczej. Tak relacjonował tę historię: „Włamałem się do domu przy Wolfstrasse. Właścicielem był Klein. Wszedłem na górę do pierwszego napotkanego pokoju. Nie znalazłem tam nic, co mógłbym ukraść. W pokoju stało łóżko, na którym spała dziewczynka około 10-letnia, przykryta grubą kołdrą”. Rzucił się na nią i zaczął dusić. Podczas gdy jedną ręką trzymał dziecko za szyję, drugą brutalnie zgwałcił. Mała broniła się tak zaciekle, że nie mógł sobie z nią poradzić. „Miałem przy sobie mały scyzoryk – opowiadał dalej. – Trzymałem dziewczynkę i poderżnąłem jej gardło. Słyszałem, jak krew trysnęła i zaczęła spadać na matę przed łóżkiem. Tryskająca krew stworzyła łuk koło mojego ramienia. Wszystko trwało około trzech minut. Potem zamknąłem drzwi i wróciłem do domu w Düsseldorfie”. Wtedy Kürten po raz pierwszy dowiedział się, jak silny potrafi mieć orgazm. Zaczął więc poszukiwać podobnych wrażeń. Najważniejsza była dla niego „tryskająca krew” i przyglądanie się przerażeniu ofiar, więc snuł się po ulicach, napadał i ranił na różne sposoby przypadkowych przechodniów. Łatwym łupem były również prostytutki. W tym samym roku, by osiągnąć upragnione spełnienie, zabił siekierą jeszcze dwoje ludzi.

Mimo swojej brutalności psychopaci są często tchórzliwi i nadwrażliwi na swoim punkcie. Wynika to z obawy przed utratą kontroli nad swoim życiem bądź wizerunkiem. Dlatego, gdy w 1914 r. wybuchła I wojna światowa i Kürten został powołany do wojska, od razu próbował zdezerterować. Złapano go i resztę wojny przesiedział w więzieniu. Gdy wyszedł w 1921 r., dobiegał czterdziestki. Poczuł, że czas ustabilizować swoje życie, i dzięki siostrze poznał swoją przyszłą żonę. Nie była ani ładna, ani zgrabna, ani stateczna. Właśnie wyszła z więzienia po wyroku za zabójstwo kochanka. Peter zakochał się w niej na swój własny sposób.

Większość seryjnych morderców darzy swoje partnerki życiowe szczególnym rodzajem uwielbienia, podczas gdy wszystkie pozostałe kobiety są obiektem ukrytej lub jawnej nienawiści. Żona staje się posągiem, świętością i jest nietykalna. Tak też było w tym przypadku. Partnerka Petera była jedyną osobą, której ufał i o którą się troszczył, a przede wszystkim na której mu zależało. Małżeństwo podziałało na niego łagodząco na cztery lata. W tym czasie znalazł pracę, wstąpił nawet do związków zawodowych. Jednak natura w końcu wzięła górę. Z uśpienia wyrwał go widok krwawo zachodzącego słońca. Pojawiła się u niego nowa fascynacja – ogień. W 1925 r. próbował udusić cztery kobiety i dokonał 17 podpaleń. Napięcie się wzmagało i w końcu wybuchło w 1929 r.

Katharsis

Najpierw były podpalenia. W lutym napadł na kobietę o nazwisku Kühn. Zadał jej 24 ciosy nożem. Jakimś cudem przeżyła. 10 dni później rzucił się na mężczyznę. Dźgnął go 20 razy. Dla pana Scheera były to śmiertelne ciosy.

Kolejną typową cechą psychopaty był czar osobisty Petera. Wyglądał na statecznego i przyzwoitego obywatela, dlatego – jak przystało na rasowego seryjnego mordercę – na drugi dzień wrócił bez obaw na miejsce zbrodni. Zastał tam mnóstwo policji. Zagadnął detektywa, który, choć z natury nieufny, opowiedział mu o wszystkim, co mógł wiedzieć na ten temat.

Miesiąc później odkryto zwłoki ośmioletniej dziewczynki, Rosy Ohliger. Częściowo spalone ciało znaleźli robotnicy na placu budowy. Odkryto ślady 13 uderzeń nożem i brutalnego molestowania. Zwłoki leżały tam już od miesiąca, czyli dziewczynka zginęła jeszcze przed panem Scheerem. Oznaczało to, że w bardzo krótkim czasie morderca zaatakował kobietę, mężczyznę i dziecko, a wszystkie ofiary łączyły charakterystyczne rany na skroniach. „Miejsce, w którym zaatakowałem panią Kuhn, odwiedziłem jeszcze dwa razy tego samego popołudnia – przyznał się Kürten. – Później wracałem tam kilka razy. Podczas tych odwiedzin osiągałem orgazm”. Policja długo nie czekała na rozwiązanie. Do morderstw przyznał się chory psychicznie mężczyzna o nazwisku Stausberg. Osadzono go w zakładzie psychiatrycznym z nadzieją, że zabójca został ujęty. Tymczasem Kürten był na fali.

W sierpniu znaleziono kolejne trzy ofiary. Tym razem na przedmieściu Lierenfeld. Miały te same charakterystyczne rany kłute, co wszystkie poprzednie. Dwa dni po odkryciu zwłok, na festynie we Flehe, Peter spotkał 14-letnią dziewczynę opiekującą się pięcioletnią kuzynką. Poprosił ją, żeby kupiła mu kilka papierosów, a on w tym czasie popilnuje małej Gertrudy. Gdy tylko Louise Lenzen pobiegła na jarmark, Kürten zaciągnął dziecko w krzaki i udusił. Morderca poczekał też na starszą dziewczynę, a gdy wróciła, zrobił z nią to samo.

W głowie Petera szalał płomień. Już następnego dnia zaatakował służącą Gertrudę Schulte. Wbił jej nóż w plecy tak mocno, że pękło ostrze. Kobieta zaczęła krzyczeć. Zrobiło się zbiegowisko. Część osób ruszyła w pogoń za Peterem, ale nie udało się go ująć. Gertruda miała wiele szczęścia – ocalała i mogła zeznawać. Tym razem wreszcie powstał rysopis mordercy, a Kürten stawał się coraz bardziej nieostrożny. Miesiąc później, we wrześniu, dokonał trzech napadów. Wszystkie ofiary przeżyły. Kolejny atak zakończył się śmiercią dziewczynki – Idy Reuter (została też brutalnie zgwałcona). Na początku października rzucił się na kolejną służącą, Elizabeth Dorrier. Bezskutecznie. Za to pod koniec października zabił młotkiem dwie kobiety, a na początku listopada pięciolatkę Gertrude Albermann. Dziecko nosiło ślady 36 pchnięć nożem. Śmierć poniosło przez uduszenie.

Zainspirowany Kubą Rozpruwaczem Kürten napisał list do jednego z czasopism. Ujawnił w ten sposób miejsce ukrycia ciała jednej z jego ofiar zamordowanych w sierpniu – Marii Hahn. Jak można było się spodziewać, po tym liście wybuchła panika. Düsseldorf wrzał. Obawiano się wychodzić z domu. Wokół wydarzeń zaczęły narastać legendy. Wtedy też ukuto przydomek „Wampir z Düsseldorfu”. I tu pojawia się pierwsze odstępstwo od wzorca seryjnego mordercy. Kürten nie karmił się sławą. Przestraszył się rozgłosu i na parę miesięcy zaprzestał swojej działalności.

Kürten nie miał szczęścia do służących. Pierwsza podała jego rysopis, druga też ocalała, a po trzeciej się poddał. Maria Budlick przybyła do Düsseldorfu w poszukiwaniu pracy. Na peronie zaczepił ją nieznajomy mężczyzna i zaproponował pomoc w znalezieniu taniego noclegu. Przechodząc przez park, kobieta nabrała podejrzeń. Przypomniała sobie opowieści o „wampirze z Düsseldorfu” i postanowiła pójść dalej sama. Jednak mężczyzna stał się napastliwy. I nagle z opresji wyratował ją przyzwoicie wyglądający człowiek, który nie tylko przegonił natręta, ale również zaproponował, że zaopiekuje się kobietą, dopóki się nie uspokoi i nie odpocznie po podróży. Wdzięczna Maria Budlick zgodziła się chętnie. „Dziewczyna powiedziała mi, że nie ma pracy i nie ma się gdzie podziać. Zgodziła się pójść do mojego pokoju przy Mettmanner Strasse, jednak potem powiedziała, że nie chce uprawiać ze mną seksu, i poprosiła, żebym znalazł jej inny nocleg” – opowiadał później Kürten. Marii nie podobało się dziwne i ponure mieszkanie mężczyzny. On zaś obiecał, że zaprowadzi ją w bezpieczne miejsce. Gdy tylko weszli do lasu Grafenberger, Peter próbował zmusić Marię do odbycia stosunku i nagle stało się coś całkowicie niezrozumiałego – zrezygnował i odprowadził dziewczynę kilka ulic dalej, po czym wrócił do domu. Żegnając się z nią, zapytał, czy zapamiętała jego adres. Zachowując zdrowy rozsądek, dziewczyna zaprzeczyła. Kürten opowiadał później, że nie zdecydował się zabić Marii Budlick, ponieważ nie stawiała wystarczającego oporu. Miał nadzieję, że nie zawiadomi policji. Dziewczyna rzeczywiście nie wniosła skargi, ale zwierzyła się swojej przyjaciółce w liście. Jednak popełniła błąd w adresie. Skrupulatna urzędniczka pocztowa postanowiła otworzyć list, by znaleźć w treści wskazówki dotyczące adresata. Zszokowana treścią natychmiast poszła na policję. Maria została wezwana na posterunek, gdzie opisała szczegółowo wydarzenia tamtej nocy. Wskazała adres podejrzanego mężczyzny.

Funkcjonariusze udali się tam, ale nie zastali Kürtena w domu. O ich wizycie dowiedział się od właścicielki kamienicy. „Spacerowałem całą noc w czwartek rano 22 maja. W mieszkaniu spotkałem moją żonę. Spakowałem rzeczy i wynająłem pokój przy Alderstrasse. Położyłem się i usnąłem. Obudziłem się w piątek rano” – opowiadał później Kürten. Mógł wtedy obawiać się jedynie zarzutu molestowania seksualnego. Bał się jednak, czy policja nie znajdzie na niego czegoś więcej. Prawdopodobnie wtedy zaczął mieć dość życia w ciągłym strachu. Postanowił przyznać się swojej żonie. Na początku powiedział jej jedynie o napaści. Uprzedzając, że może to wiązać się z dziesięcioma latami separacji lub nawet dłużej. „Moja żona nie była zadowolona, mówiła o bezrobociu, braku środków do życia na starość – relacjonował. – Krzyczała, że powinienem odebrać sobie życie, wtedy ona uczyniłaby to samo, bo jej życie straciło sens. Tego samego dnia powiedziałem żonie, że mógłbym jej pomóc”. Postanowił powiedzieć jej o wszystkich morderstwach. Można tylko przypuszczać, jak wielki przeżyła szok, wierzyła przecież, że jej mąż jest statecznym i dobrym człowiekiem. Poprosił ją, by zgłosiła się na policję i doniosła na niego, wtedy otrzymałaby wysoką nagrodę, która została ufundowana za pomoc schwytaniu seryjnego mordercy. Po długich namowach kobieta się zgodziła.

Policja zorganizowała obławę. Petera Kürtena ujęto 24 maja 1930 r. w biały dzień pod kościołem Świętego Rocha. Początkowo niechętnie opowiadał o swoich morderstwach, ale w końcu przyznał się nawet do czynów, o których nie było mowy w żadnych kartotekach. Ostatecznie udowodniono mu dokonanie dziewięciu zabójstw i siedmiokrotne usiłowanie. Z pewnością było ich więcej. Wysiłki obrony, by orzeczono niepoczytalność, spełzły na niczym. Został skazany na śmierć przez ścięcie. Wyrok wykonano 2 lipca 1931 r. Uczestnicy procesu zapamiętali 48-letniego mężczyznę wyglądającego wyjątkowo schludnie, w idealnie dopasowanym ubraniu, dobrze uczesanego „człowieka sukcesu”. Szokujące było zestawienie tego wizerunku z dramatycznymi opisami zbrodni.

Niemal każdy seryjny morderca w pewnym momencie pragnie zostać ujęty, choć zwykle nie przekłada się to na konkretne decyzje. Tylko jeden zdecydował się zakończyć swój los z własnej woli, a i to pod wpływem pewnych okoliczności. Psychopaci są całkowicie świadomi prawnych konsekwencji swoich czynów i tego, że są intensywnie poszukiwani przez policję. Życie w nieustannym zagrożeniu, konieczność dokładnego zacierania śladów, codzienna gra pozorów – po latach stają się nieznośnym ciężarem. Dlatego mordercy zaczynają popełniać drobne błędy, wydają się mniej uważni, co w końcu doprowadza do ich ujęcia. Uciekają przed wymiarem sprawiedliwość, pragnąc jednocześnie przestać być celem pościgu, nawet za cenę własnego życia. Instynkt przetrwania jest jednak silniejszy niż zmęczenie, dlatego zwykle mija wiele lat, zanim w głowie psychopaty coś zacznie się wreszcie poddawać.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie