Stefan Kawalec: Euroland do rozwiązania

Pewnego dnia Niemcy opuszczą strefę euro na prośbę Francji lub pod wpływem kryzysu ogarniającego ten kraj – twierdzi były wiceminister finansów Stefan Kawalec, obecnie prezes Capital Strategy.

Aktualizacja: 23.07.2015 18:41 Publikacja: 23.07.2015 00:15

Stefan Kawalec: Euroland do rozwiązania

Foto: AFP

Rzeczpospolita: Jest pan bodaj jedynym z poważnych polskich ekonomistów, który twierdzi, że strefa euro powinna sama się zlikwidować.

Stefan Kawalec: Trzy lata temu razem z Ernestem Pytlarczykiem, głównym ekonomistą mBanku, opublikowaliśmy artykuł postulujący kontrolowane rozwiązanie strefy euro. Naszym zdaniem euro, zamiast wzmacniać Europę, stanowi dla niej zagrożenie. Powoduje napięcia, które mogą rozsadzić Unię i wspólny rynek. Dlatego strefa euro powinna zostać rozwiązana.

Czy to nie nazbyt radykalny pogląd? Przecież krajem, który ma potężny problem, jest tylko Grecja.

Również inne kraje południa strefy euro znajdują się w głębokim kryzysie. W 2014 roku PKB Włoch wyniósł tylko 91 proc. poziomu z 2007 roku. W Portugalii wskaźnik ten wyniósł 93 proc., w Hiszpanii 95 proc. Dla porównania w USA, gdzie rozpoczął się światowy kryzys finansowy, wskaźnik ten wynosi 108 proc., a w Polsce 124 proc. Co więcej, moim zdaniem praktycznie każdy kraj strefy euro może w pewnym momencie utracić konkurencyjność z przyczyn, które nie zawsze można ex ante przewidzieć i którym trudno może być zapobiec. Spójrzmy na Finlandię. Jeszcze do niedawna była zaliczana do grupy solidnych gospodarek Północy, a dzięki sukcesom Nokii była traktowana jako symbol nowoczesnej konkurencyjnej gospodarki. Dziś trapi ją strukturalny problem niekonkurencyjności – PKB w 2014 r. było tam zaledwie na poziomie 95 proc. z roku 2007. Gdyby Finlandia nie była w strefie euro, jej waluta z pewnością osłabiłaby się, co ułatwiłoby wyjście ze stagnacji gospodarczej.

Dziś Finlandia, podobnie jak kraje Południa, cierpi z powodu braku własnej waluty.

A opcja wyjścia ze strefy?

Paradoks polega na tym, że ze strefy euro może wyjść bezpiecznie tylko kraj będący w dobrej sytuacji konkurencyjnej, który w danej chwili nie ma bezpośredniego powodu do takiego kroku. Natomiast dla kraju, który znajduje się w kryzysie, sam proces wychodzenia ze strefy euro jest niebezpieczny. Weźmy na przykład Włochy. Gdyby miały własną walutę, to ich sytuacja gospodarcza byłaby znacznie lepsza. Jednakże gdyby Włochy ogłosiły dziś, że wracają do własnej waluty, lira, to ludzie rzuciliby się do banków, aby wyciągnąć w całości swoje depozyty i przetrzymać je w gotówce w euro, zanim ich euro na kontach bankowych zostaną zamienione w liry. Słusznie oczekiwaliby bowiem, że nowo wprowadzony lir bardzo szybko osłabi się w stosunku do euro. Taki szturm na banki wywołałby załamanie systemu bankowego i paraliż gospodarki.

Mówił pan o kontrolowanym rozwiązaniu strefy. Jak pan to sobie wyobraża?

Najpierw z eurolandu wyszłyby kraje bardziej konkurencyjne, czyli przede wszystkim Niemcy. Zapowiedź wyjścia ze strefy euro nie spowodowałaby tam paniki. Ludzie oczekiwaliby, że po wprowadzeniu nowej waluty niemieckiej umocni się ona w stosunku do euro. Nie mieliby powodu, aby wyciągać swoje depozyty. W takiej sytuacji wielu mieszkańców innych krajów chciałoby przenieść swoje depozyty do banków niemieckich, aby skorzystać na oczekiwanym umocnieniu waluty niemieckiej. Można jednak temu skutecznie zapobiec poprzez wprowadzenie zasady, że w chwili wprowadzania nowej waluty niemieckiej na nową walutę będą zamieniane wyłącznie depozyty niemieckich rezydentów.

Osłabienie euro wobec nowej waluty niemieckiej poprawiłoby sytuację konkurencyjną krajów Południa. Należałoby przy tym uzgodnić nowy system koordynacji walutowej, tak aby umocnienie waluty niemieckiej nie było nadmierne.

To kadłubkowe euro miałoby jakiekolwiek znaczenie?

Wyjście Niemiec i ewentualnie innych bardziej konkurencyjnych krajów powinno być pierwszym etapem procesu rozwiązywania strefy euro. Osłabieniu euro wobec nowych walut krajów, które pierwsze opuściły strefę euro, umożliwi bezpieczne opuszczenie strefy przez kolejną grupę złożoną z mniej konkurencyjnych krajów. Następnym krokiem mogłoby już być rozwiązanie „kadłubkowej", jak pan określił, strefy euro i powrót poszczególnych krajów do własnych walut. Cały proces kontrolowanego rozwiązywania mógłby trwać dwa, trzy lata.

Niemcy to kraj, który najmocniej broni wspólnej waluty. Dlaczego pierwszy miałby wyjść ze strefy?

Wspólnej waluty bronią elity polityczne wszystkich krajów strefy euro. Dominuje przekonanie, że rezygnacja z euro oznaczałaby początek końca Unii Europejskiej i wspólnego rynku. Jednakże dla funkcjonowania Unii i wspólnego rynku nie jest konieczna wspólna waluta. Obie te instytucje powstały i całkiem dobrze działały bez jednolitej waluty europejskiej. Obawiam się, że prowadzona obecnie strategia obrony euro za wszelką cenę nie tylko nie uratuje euro, tylko jeszcze doprowadzi do rozpadu UE i wspólnego rynku.

Ze względu na pamięć o historycznych winach niemieckim politykom trudno wyjść z inicjatywą, która mogłaby być poczytana jako działanie wymierzone przeciwko jedności i integracji Europy. Jednakże jeśli kryzys w krajach strefy euro będzie się przedłużał, to nasilać się będą głosy, aby Niemcy opuściły strefę euro, aby poprawić sytuację krajów w kryzysie. W artykule napisanym wspólnie francuską ekonomistką Brigitte Granville oraz byłym szefem niemieckiego związku przemysłu Hansem-Olafem Henklem stwierdziliśmy, że pewnego dnia Niemcy opuszczą strefę euro na prośbę Francji lub pod wpływem kryzysu ogarniającego Francję.

Francuzom raczej dosyć daleko do tego, by prosić Niemców o wyjście z eurostrefy.

Gospodarka Francji jest w stagnacji od wielu lat. Według wielu ekonomistów ten kraj potrzebuje reform strukturalnych. Jednak reformy takie, związane również z obniżaniem niektórych wydatków budżetowych, mają działanie recesyjne. Połączenie takich reform z dostosowaniem kursu walutowego pozwoliłoby na równoważenie recesyjnego wpływu reform strukturalnych ekspansywnym oddziaływaniem dewaluacji. Dzięki temu mogłoby się to odbyć przy mniejszych kosztach w postaci spowolnienia wzrostu gospodarczego i wzrostu bezrobocia.

Doświadczenie światowe pokazuje, że udane programy dostosowawcze były zwykle związane z dewaluacją waluty przed lub w trakcie realizacji programu. Również w Polsce podczas transformacji dostosowanie kursu walutowego odgrywało bardzo dużą rolę. Natomiast kraj, który chce dokonać takich zmian bez możliwości dostosowania kursu walutowego, stoi przed skrajnie trudnym zadaniem. Wspomniana Brigitte Granville twierdzi, że dokonanie przez Francję niezbędnych reform strukturalnych w ramach strefy euro jest zadaniem karkołomnym, a bez tych reform kraj pogrążać się będzie w stagnacji. Stąd przekonanie, że Francja poprosi w końcu Niemcy o opuszczenie strefy euro. Lepiej byłoby, gdyby zdążyli to zrobić proeuropejscy liderzy Francji, tak aby wyjście Niemiec służyło zachowaniu Unii Europejskiej i wspólnego rynku. Jeżeli nie zrobią tego europejscy liderzy, to najprawdopodobniej uczynią to ich populistyczni i nacjonalistyczni następcy, którzy jednocześnie zniszczą Unię Europejską i wspólny rynek.

Czy przyczyna kłopotów Grecji to wyłącznie wspólna waluta?

Nie tylko. Generalnie system walutowy nie jest najważniejszą rzeczą w gospodarce. Natomiast w niektórych sytuacjach zły system walutowy może być przyczyną dramatu.

A gdyby Grecja nie wstąpiła do strefy euro?

Gdyby miała własną walutę i robiła gospodarcze głupoty, to nie byłaby krajem kwitnącym, lecz także nie byłaby w tak dramatycznym upadku jak dzisiaj. Wiele rzeczy działo się w Grecji przez ostatnie 3 tysiące lat, ale problemy Grecji nigdy nie powodowały paraliżu i strat na północy Europy. Natomiast sytuacja, w której mamy 27-proc. bezrobocie i kompletny brak perspektyw, jest w Europie sytuacją nieznaną od czasów wielkiego kryzysu lat 30. XX wieku.

Do kłopotów Grecji przyczynił się napływ olbrzymiej ilości kapitału w przekonaniu, że te pieniądze są bezpieczne, bo przecież kraj jest w euro. Nie pożyczyliby tak dużo, gdyby mieli własną walutę, bo stopy procentowe byłyby wyższe i szybko by rosły wraz ze wzrostem zadłużenia.

Niskie stopy procentowe uchodziły za jedną z największych korzyści istnienia strefy euro.

Gdy kraj ma własny bank centralny, to przecież, jak chce, też może mieć niskie stopy procentowe. Oczywiście jest to wyłącznie hipotetyczne, bo wiadomo, że przy zbyt niskich stopach pojawia się inflacja i groźba załamania kursu walutowego.

Gdy kraj jest w strefie euro, negatywne efekty zbyt niskich stóp nie są tak jaskrawo widoczne i początkowo nie przeszkadzają. Lecz mogą być przez to znacznie groźniejsze.

Niskie stopy procentowe umożliwiały napływ kredytów, związany z tym boom i wzrost płac znacznie szybszy niż wzrost produktywności w gospodarce. Póki napływał kapitał, który to wszystko finansował, nie widać było problemu. Kiedy kapitał przestał napływać po wybuchu kryzysu, to nagle się okazało, że Grecja ma olbrzymi deficyt i jednocześnie jej gospodarka jest niekonkurencyjna, a brak własnej waluty uniemożliwia skorygowanie tej sytuacji.

Przecież Bruksela zmusiła Grecję i inne państwa do zmian. W innym przypadku nie dostałyby pomocy.

Znajdującym się w kryzysie krajom południa Europy zarekomendowano tzw. politykę wewnętrznej dewaluacji. Polega to na obniżeniu poziomu popytu wewnętrznego poprzez zacieśnienie fiskalne – obniżenie wydatków budżetowych i podniesienie podatków. Miało to służyć temu, by obniżka popytu zmusiła firmy do obniżki płac. Ale, jak zauważają ekonomiści, płace są nieelastyczne w dół. Gdy spada popyt, firmy obniżają zatrudnienie, a nominalne obniżki płac są rzadkością. Efekt polityki wewnętrznej dewaluacji jest taki, że płace obniżyły się w niewielkim stopniu, natomiast obniżyło się PKB i spadło zatrudnienie.

Czyli stosunkowo nowi członkowie strefy euro – na przykład państwa bałtyckie – to gospodarczy samobójcy?

To są kraje, które mają waluty sztywno związane z euro już od dawna. I w czasie kryzysu za to zapłaciły, Łotwa podczas kryzysu miała spadek PKB o 21 proc. Kraje bałtyckie przyjęcie euro traktowały w kategoriach geopolitycznych ze względu na zagrożenie ze strony Rosji. Co do gospodarki, ciekawe jest porównanie przypadku Łotwy i Islandii. Są to małe kraje, które przez 2007 r. miały olbrzymie deficyty na rachunku obrotów bieżących – przekraczające 20 proc. PKB. W roku 2008 ich systemy bankowe się załamały. Kraje te wdrożyły drastyczne programy oszczędnościowe, aby uratować swoje gospodarki. Wprowadziły zdecydowane cięcia wydatków. Islandia miała własną walutę, która się dramatycznie osłabiła, o około 30 proc. Na Łotwie waluta była przez cały czas związana z euro. Mimo drastycznych obniżek płac w sektorze publicznym płace w firmach obniżyły się tylko nieznacznie. Za to zatrudnienie w gospodarce spadło o 17 proc. Okazuje się, że te kraje stosunkowo szybko weszły z powrotem na ścieżkę wzrostu. Ale na Łotwie spadek PKB był mniej więcej dwukrotnie głębszy, a spadek zatrudnienia ponadtrzykrotnie większy niż w Islandii. Własna waluta nawet w tak dramatycznej sytuacji pomaga. Jeszcze jeden ciekawy przykład – MFW w swoim zeszłorocznym raporcie chwali Hiszpanię za postępy w reformowaniu gospodarki. Fundusz wskazuje, że gigantyczna poprawa na rachunku obrotów bieżących jest ewenementem. Czegoś takiego dokonała tylko Korea po kryzysie w 1997 r. Tylko że Korea miała własną walutę i jej dewaluacja bardzo obniżyła koszty dostosowania. Spadek PKB trwał tam zaledwie przez rok, a następnie gospodarka szybko rosła. Hiszpania w roku 2014 miała PKB o 5 proc. niższy niż w 2007 roku i bezrobocie na poziomie 24 proc. IMF pisze, że problemem okazało się to, że mimo kilku lat kryzysu, płace w firmach obniżyły się tylko nieznacznie, a dostosowanie dokonało się przez obniżenie zatrudnienia. I twierdzi, że Hiszpania jeszcze daleko przed sobą ma okres, kiedy będzie mogła liczyć na znaczący wzrost zatrudnienia.

A czy nowy plan pomocy dla Grecji ma szanse powodzenia?

Nie prowadzi do istotnej zmiany sytuacji. Pozwala tylko na dalsze funkcjonowanie państwa i systemu bankowego. Nic nie wskazuje na to, by ta gospodarka miała szybko wejść na ścieżkę istotnego wzrostu.

Czy zatem w ogóle jest pan w stanie wyobrazić sobie wejście Polski do strefy euro?

Uważam, że byłoby to krokiem bardzo nierozsądnym. Politycznie jest zresztą obecnie nierealne.

Rzeczpospolita: Jest pan bodaj jedynym z poważnych polskich ekonomistów, który twierdzi, że strefa euro powinna sama się zlikwidować.

Stefan Kawalec: Trzy lata temu razem z Ernestem Pytlarczykiem, głównym ekonomistą mBanku, opublikowaliśmy artykuł postulujący kontrolowane rozwiązanie strefy euro. Naszym zdaniem euro, zamiast wzmacniać Europę, stanowi dla niej zagrożenie. Powoduje napięcia, które mogą rozsadzić Unię i wspólny rynek. Dlatego strefa euro powinna zostać rozwiązana.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem