Pekiński parasol Pasa i Szlaku

Jeżeli Pekin myśli o spójnym działaniu na arenie międzynarodowej, to głównym wyzwaniem jest koordynacja działań lokalnych władz i firm przez polityczne centrum – pisze profesor UŁ.

Publikacja: 29.12.2019 17:54

Pekiński parasol Pasa i Szlaku

Foto: AFP

Na pierwszy rzut oka Inicjatywa Pasa i Szlaku to chiński pomysł na ekspansję międzynarodową, jednak rzeczywistość jest bardziej skomplikowana. Projekt ten to najważniejszy element w zarządzaniu relacjami między Chinami lokalnymi a politycznym centrum w Pekinie.

Chęć współpracy poszczególnych prowincji w ramach projektu nie jest jednolita. Kiedy prowincja Syczuan staje się największym beneficjentem, ze specjalnymi zasobami finansowymi transferowanymi z centrali na działania w ramach Pasa i Szlaku, Guangdong, będący najbogatszą prowincją, żali się, że musi wydawać „swoje" na inwestycje w Malezji, Rosji czy Afryce.

Konkurencja pomiędzy prowincjami wewnątrz Chińskiej Republiki Ludowej przenosi się na skalę globalną, a władze centralne próbują ten proces systematyzować. Z drugiej strony możliwość międzynarodowej rywalizacji chińskich prowincji ma skłonić lokalnych działaczy do integracji gospodarczej i tworzenia spójnego rynku wewnętrznego. Nie jest to oczywiście łatwe przy ogromnych partykularyzmach. Innymi słowy, jeżeli Pekin myśli o spójnym działaniu na arenie międzynarodowej, to głównym wyzwaniem jest tu koordynacja działań lokalnych udziałowców przez polityczne centrum, i temu ma służyć parasol Pasa i Szlaku.

Partykularyzmy na każdym poziomie

Kiedy przewodniczący Xi Jinping prezentował slogan „Pasa Ekonomicznego Nowego Jedwabnego Szlaku" w Astanie (2013 r.), w Europie Środkowej panował hurraoptymizm anonsujący rychłe inwestycje i ogromną współpracę gospodarczą. Przy tworzeniu rok wcześniej formatu 16+1 Chiny zmobilizowały partnerów w Europie Środkowo-Wschodniej i przy okazji sprawdziły też polityczną wolę do współpracy. Był to dokładnie taki schemat działania, jaki stosuje się w relacjach politycznego centrum Pekinu z władzami lokalnymi w Chinach. Z drugiej jednak strony mocarstwa zachodnie, głównie Stany Zjednoczone, odebrały inicjatywę jako zagrożenie dla własnych interesów. To kwestia interpretacji. Jednak czy takie widzenie sloganu „Pas i Szlak" jest adekwatne do chińskiej rzeczywistości? Nie.

Mało kto zadaje sobie pytanie, jaką argumentacją posługiwał się przewodniczący w swoim wystąpieniu i co chodziło w dalszych działaniach. Otóż wspominał cesarza Hana Wudiego, który forował rządom centralistycznym w oparciu o legistyczne koncepcje filozofii państwa związane z chińskim myślicielem Shangiem Yangiem oraz Hanem Feizim. Dla polityków wszelkich szczebli wewnątrz Chin było jasne: po 30 latach decentralizacji idzie centralizacja.

Zrozumienie meandrów chińskiej polityki nie należy do najłatwiejszych. Chiny rzadko były państwem (obszarem) unitarnym. Choć w dziejach imperium zjednoczone państwo, od dynastii Qin do upadku mandżurskiego imperium Qing, trwało łącznie ok. 1650 lat, przeplatanych okresami (łącznie ok. 600-letnimi) totalnego rozbicia, to nawet ten pierwszy status daleki był od unitarnego modelu. Cesarz był wirtualnym władcą, symbolem, a lokalni watażkowie panoszyli się, walcząc o wpływy. Zatem kluczowe było zarządzanie licznymi konfliktami wewnętrznymi, ogarnięcie walki frakcji i dążenie do stworzenia sprawnego modelu administrującego opartego na systemie merytokracji.

Wystarczy powiedzieć, że w czasie powstania bokserów (przełom XIX i XX w.) południowe prowincje odmówiły wsparcia i ogłosiły neutralność. Działania Pekinu nie były w ich interesie. Późniejsze rozbicie dzielnicowe w okresie republikańskim, zakończone zwycięstwem przewodniczącego Mao Zedonga, sprawiło, że pierwszą kwestią dyskutowaną przez rząd „Nowych Chin" było łagodzenie wewnętrznych konfliktów między prowincjami.

Po latach maoistowskiej degrengolady reformy rozpoczęto na poziomie lokalnym. W prowincjach Anhui i Syczuan sekretarz partyjny Zhao Ziyang promował tzw. eksperyment syczuański, w którym odpowiedzialność za produkcję leżała po stronie prywatnych przedsiębiorców. Innymi słowy wobec żądań społecznych chiński reformator Deng Xiaoping był tylko reaktywny – to lud domagał się zmian, a partia, z racji na swój mocno utylitarny charakter, odpowiedziała na społeczne żądania.

Podobnie jest dziś. Lata reform i otwarcia przyniosły sukces za sprawą decentralizacji, władza pozwoliła ludziom pracować i się bogacić. Prowincja Guangdong to 12. gospodarka świata, czyli gospodarka wielkości Korei Południowej. To nie władza centralna jest jednak autorem tego sukcesu, tylko bardzo przedsiębiorczy Kantończycy, którzy mówią o sobie: my tu mało mówimy, a dużo robimy – to nasza cecha charakterystyczna.

Jeśli pójść dalej, wewnątrz samej prowincji Guangdong też nie brak partykularyzmów. Shenzhen (miasto w Guangdongu graniczące z Hongkongiem) próbuje wywalczyć status miasta zarządzanego bezpośrednio przez Radę Państwową, tak jak Szanghaj, Tianjin czy Chongqing. W Kantonie, rzecz jasna, próbują przeciwstawić się „separatyzmowi" Shenzhen. Bez zrozumienia tej wewnętrznej dynamiki, ze wszystkimi jej historycznymi uwarunkowaniami, animozjami, preferencjami i różnicami kulturowymi wewnątrz kraju, obraz chińskiej polityki wewnętrznej i zagranicznej jest wypaczony i daleki od rzeczywistości.

Prowincje zdezorientowane

Chiny poruszają się w politycznych cyklach między tendencjami centralizacyjnymi a decentralizującymi. Na początku lat 90. XX wieku podnosiły się głosy, że Chińskiej Republice Ludowej grozi rozpad. Wang Shaoguang i Hu Angang, będący forpocztą tzw. nowej lewicy, optowali za koniecznością centralizacji. Strach przed rozpadem zaczynał brać górę. Kiedy w 2017 r. członkiem Stałego Komitetu Biura Politycznego został Wang Huning, akademik z szanghajskiego uniwersytetu Fudan, optujący za powrotem rządów silnej ręki, stało się jasne: centralizacja ruszy ze zdwojoną siłą. Przez Chiny przetoczyły się kampanie – od antykorupcyjnych, przez studiowanie myśli przewodniczącego (na tym pewnie nie koniec), aż po założenie w Shenzhen specjalnej strefy promującej „socjalizm z chińską charakterystyką".

Jak rozumieć zatem Inicjatywę Pasa i Szlaku? Warto przyjrzeć się dynamice polityki wewnętrznej. Przede wszystkim hasło polityczne „Pas i Szlak" narzuciło ton dyskusji wewnętrznej, czego pierwszą konsekwencją był efekt unifikujący. Dla nowej ekipy w Pekinie debaty po 1989 r. były nijakie. Owszem, debatowano o „teorii trzech reprezentacji" czy „harmonijnym społeczeństwie", ale nie prowadziło to do rozbicia partykularyzmów i lokalnych interesów, a wręcz było groźne dla partii i państwa. Slogan „Pas i Szlak" należy zaliczyć do instrumentarium władzy, która mobilizuje społeczeństwo, a w kontekście politycznym sprawdza wolę polityczną lokalnych członków partii do współpracy z centrum politycznym w Pekinie.

Początkowo ci lokalni byli zdezorientowani: czy „Pas i Szlak" to nowy pakiet stymulujący rozwój gospodarczy – może centrala rzuci trochę grosza – czy też sygnał do „go global" celem ratowania chińskiej gospodarki, która walczy z nadprodukcją? To hasło, podobnie jak w czasie innych kampanii politycznych w Chinach, dało impuls do rywalizacji podmiotów lokalnych o potencjalne profity, a centrali dało czas na ewaluację i wskazanie kolejnych kierunków. Zatem mamy tu do czynienia z zarządzaniem przez mobilizację społeczną, generującą rywalizację, a potem, po ewaluacji, przyznanie nagród przez „sędziego". Jak pisze jeden z politologów Zheng Yongnian, chińska rzeczywistość polityczna opiera się na trzech podstawowych elementach: przymusie, negocjacjach i wzajemności.

Analiza relacji władz lokalnych z politycznym centrum w Pekinie jest kwestią kluczową – bez tego dyskusje o Pasie i Szlaku są mocno wypaczone. Wspominane dążenie do jak największej unitarności to nie tylko kwestia polityczna, ale też gospodarcza. Chińskie prowincje nie handlują ze sobą, rynek jest fragmentaryczny, a lokalny protekcjonizm (difang zhengfu baohu zhuyi), forujący produkty wyprodukowane w obrębie prowincji, to główny problem, z którym muszą uporać się władze centralne. Przykładem tego było wprowadzenie w Szanghaju niższych cen za tablice rejestracyjne na Volkswageny Santana produkowane w mieście. Tablice rejestracyjne dla auta wyprodukowanego w innych prowincjach były pięć razy droższe.

W ostatnich tygodniach mamy do czynienia z „wojną o energię wiatrową". Władze lokalne wymagają od inwestorów zakupu turbin lokalnej produkcji, często słabych jakościowo, ale przynoszących zysk miejscowym przedsiębiorcom. Z tym zmaga się rząd w Pekinie i próbuje odgórnie regulować handel. Przykładem tego jest zmuszenie władz Tianjinu do zakupu owoców z prowincji Gansu.

Do tego dochodzi problem prowincjonalnych lobbystów w Pekinie. Panuje powszechne przekonanie, że „jak sobie wychodzisz, to pieniądze się znajdą". Każda z prowincji ma swoje biuro w Pekinie, swego rodzaju ambasadę, która zabiega o interesy poszczególnych graczy lokalnych. Wykorzystuje się „guangxi" (układy, koneksje, kontakty), uważane powszechnie za coś właściwego i pożądanego, a kto ma silniejszą sieć powiązań w Pekinie, ten wygrywa.

Nie tylko optymizm

Po ogłoszeniu „propozycji" Pasa i Szlaku rozpoczęła się gorąca rywalizacja o zasoby i względy Pekinu. Syczuan, jak wynika z analiz raportów z pracy rządów lokalnych, był najbardziej optymistyczny i chętny do działania. Od stycznia 2013 r. miał połączenie kolejowe z Łodzią, co dawało silną kartę przetargową w rywalizacji o zasoby centrali. Najmniej optymistyczny ton panował w północno-wschodnich Chinach, w prowincji Heilongjiang. Był to efekt przeszłości politycznej jej gubernatora Lu Hao – w Związku Komunistycznej Młodzieży Chin – afiliowanego przy poprzednim przewodniczącym, Hu Jintao.

Prowincja Syczuan otrzymała finansowanie ze specjalnego funduszu na inwestycje w ramach Pasa i Szlaku, a Chengdu – plakietkę miasta pilotażowego dla innowacyjności. W tym samym czasie prowincja Guangdong nie otrzymała dodatkowych transferów. Taka postawa Pekinu w relacjach z poszczególnymi prowincjami będzie skutkowała tym, że prowincje będą integrowały się gospodarczo tylko w ograniczonym zakresie (Guangdong tylko wewnętrznie wokół Delty Rzeki Perłowej, a Syczuan – wzdłuż rzeki Jangcy), który ma zapewnić integrację wewnętrzną i jednolity rynek w przestrzeni między Syczuanem a Szanghajem.

Inny wymiar globalnego zasięgu władz lokalnych to kwestie planów gospodarczych na szczeblu prowincji. Kiedy plany rozwoju są tożsame w kilku prowincjach i dotyczą np. rozwoju wysokich technologii, tak jak w przypadku Syczuanu, Chongqingu (miasto wydzielone) czy Guangdongu, kierunki działań międzynarodowych są identyczne. Prowincje rywalizowały o zasoby w tych samych miejscach. Innymi słowy cała trójka zaczęła jeździć do Doliny Krzemowej, Bostonu i Izraela i lobbować tam. Jak grzyby po deszczu pojawiły się tam delegacje wymienionych władz lokalnych. Ale tylko Kanton, stolica Guangdongu, otworzył tam swoje biura i wygrał tym samym wyścig o miejsce transferu technologii na całe Chiny.

Reasumując, jeżeli Pekin myśli o spójnym działaniu na arenie międzynarodowej, to głównym wyzwaniem jest koordynacja działań lokalnych władz i przedsiębiorców przez polityczne centrum. Temu służy parasol Pasa i Szlaku, który docelowo ma prowadzić do integracji rynku wewnętrznego i zachowania unitarności Chińskiej Republiki Ludowej.

Dr hab. Dominik Mierzejewski – profesor Uniwersytetu Łódzkiego, kierownik Ośrodka Spraw Azjatyckich UŁ, autor licznych publikacji międzynarodowych poświęconych problematyce chińskiej. Tekst przygotowany na podstawie realizowanego obecnie projektu badawczego finansowanego przez Narodowe Centrum Nauki „Rola władz lokalnych w chińskiej polityce zagranicznej"

Na pierwszy rzut oka Inicjatywa Pasa i Szlaku to chiński pomysł na ekspansję międzynarodową, jednak rzeczywistość jest bardziej skomplikowana. Projekt ten to najważniejszy element w zarządzaniu relacjami między Chinami lokalnymi a politycznym centrum w Pekinie.

Chęć współpracy poszczególnych prowincji w ramach projektu nie jest jednolita. Kiedy prowincja Syczuan staje się największym beneficjentem, ze specjalnymi zasobami finansowymi transferowanymi z centrali na działania w ramach Pasa i Szlaku, Guangdong, będący najbogatszą prowincją, żali się, że musi wydawać „swoje" na inwestycje w Malezji, Rosji czy Afryce.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Agnieszka Markiewicz: Zachód nie może odpuścić Iranowi. Sojusz między Teheranem a Moskwą to nie przypadek
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Rada Ministrów Plus, czyli „Bezpieczeństwo, głupcze”
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Pan Trump staje przed sądem. Pokaz siły państwa prawa
Opinie polityczno - społeczne
Mariusz Janik: Twarz, mobilizacja, legitymacja, eskalacja
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Śląsk najskuteczniej walczy ze smogiem