„Nie rezygnujemy z planu oszacowania, jaką część populacji naszego kraju stanowią nieobywatele" – wyjaśnił prezydent. Zarzucił jednak pomysł policzenia nieudokumentowanych imigrantów za pomocą pytania o obywatelstwo na formularzu powszechnego spisu ludności i wydał rozporządzenie, aby dane na temat liczby obywateli i nieobywateli zostały pozyskane z baz różnych agencji rządowych.
W ten sposób położył kres trwającej kilka miesięcy batalii prawnej oraz – jak określają to komentatorzy – zapobiegł kryzysowi konstytucyjnemu.
Ilu przedstawicieli?
Według Konstytucji USA powszechny spis ludności ma być przeprowadzany co dziesięć lat. Jego celem jest policzenie mieszkańców całego kraju. Na podstawie tych danych przyznawane są fundusze federalne, np. na programy społeczne czy infrastrukturę. Od liczby mieszkańców zależy też, ile dany stan będzie miał przedstawicieli w Kongresie. Przykładowo Kalifornia, gdzie mieszka prawie 40 milionów ludzi, ma aż 53 reprezentantów w izbie niższej federalnego parlamentu. Natomiast siedem małych stanów takich, jak Alaska, gdzie mieszka zaledwie 700 tysięcy osób, ma po jednym. Dokładne określenie liczby ludności jest zatem ważne i ma ogromne konsekwencje społeczno-polityczne.
Przykład z Teksasu
Gdy administracja Donalda Trumpa rozpoczęła batalię o umieszczenie pytania o obywatelstwo w formularzu powszechnego spisu ludności, który będzie przeprowadzany w przyszłym roku, pojawiły się protesty i obawy, że część populacji Stanów Zjednoczonych nie zostanie policzona, bo ze strachu przed służbami emigracyjnymi nie weźmie udziału w spisie. Biuro Spisu Ludności szacowało, że z powodu pytania o obywatelstwo ominiętych zostałoby około 9 milionów osób, przede wszystkim nieudokumentowanych imigrantów, bojących się deportacji, która za czasów nieprzyjaźnie nastawionej do imigrantów administracji Trumpa stała się realniejszym zagrożeniem.
„Większość nieudokumentowanych imigrantów mieszka z krewnymi, którzy są obywatelami, a ponieważ formularz spisu ludności wypełniany jest przez domostwa, to te kilkuosobowe rodziny zostałyby ominięte podczas spisu" – pisze „Dallas Observer", tłumacząc konsekwencje dla Teksasu.