Coraz trudniej mi uwierzyć w zapewnienia polityków, że wolność słowa jest dla nich wielką wartością. Od 20 lat podkreślają, że im na niej zależy, a większość z nich zadeklarowała doprowadzenie do usunięcia osławionego artykułu 212 kodeksu karnego, przewidującego do roku więzienia za pomówienie.

Czytaj także: Coraz więcej skazanych za obelgi na Facebooku

Ale ponieważ artykuł 212 wciąż istnieje, politycy z niego korzystają, choć mówią, że są przeciw. Ostatnio dołączyły do nich firmy – bo zorientowały się, że to świetna metoda uprzykrzenia życia nie tylko prasie, ale też swym pracownikom czy niezadowolonym klientom, których w ten sposób wikła się w kilkuletni proces karny. A taki wyrok może zablokować np. możliwość startu w przetargu. Co roku sądy wydają kilkaset wyroków w takich sprawach. Kilkaset niepotrzebnych procesów.

Nadal twierdzę, że kara pozbawienia wolności za słowa to nadmierne ograniczenie swobody wypowiedzi. Starczy ścieżka prawa cywilnego, a jeśli ktoś bardzo by chciał – zróbmy z przestępstwa wykroczenie. Oczywiście wiem, że nieprawdziwy zarzut może uczynić wiele szkód zniesławionemu, że mowa nienawiści domaga się stanowczej reakcji, a pomówiony ma pełne prawo obrony dobrego imienia. Zostawmy jednak prawo karne dla prawdziwych przestępców. Sądowy nakaz przeprosin i zapłaty zadośćuczynienia to wystarczający straszak na chcących kogoś obsmarować. Kto ma świadomość, jak wygląda polski proces karny, wie, że bycie oskarżonym to nie przelewki. A pamiętając, ile trwają procesy, trzeba sobie uświadomić, że widmo pozostawania pod zarzutem przez lata jest dolegliwością, na którą nikt nie zasłużył.