Kto ile zawinił
Marcin D. pozwał zakład ubezpieczeń, domagając się zadośćuczynienia za skutki wypadku drogowego. Kierując VW Golfem, wjechał z drogi podporządkowanej na uprzywilejowaną przed nadjeżdżającą z lewej strony ciężarówką, wymuszając pierwszeństwo. Ciężarówka na jezdni z ograniczeniem szybkości do 50 km/h jechała dziewięćdziesiątką. Biegły wyliczył, że gdyby poruszała się 50 km/h, jej kierowca mógłby wyhamować i uniknąć wypadku. Nie zachował też szczególnej ostrożności podczas zbliżania się do skrzyżowania.
Marcin D. trafił do szpitala z ciężkim urazem mózgu, przez dwa miesiące przebywał na oddziale intensywnej terapii, jest całkowicie niesamodzielny nawet w zakresie podstawowych funkcji życiowych, został całkowicie ubezwłasnowolniony, a jego opiekunem prawnym została matka. W tzw. postępowaniu likwidacyjnym zakład ubezpieczeń wypłacił mu 175 tys. zł zadośćuczynienia, ale on domagał się 700 tys. zł.
Przyczynienie się
Sąd okręgowy uznał, że uwzględniając obrażenia, terapię i aktualny poziomu życia poszkodowanego, właściwą rekompensatą będzie 650 tys. zł, ale uwzględnił przyczynienie się powoda do szkody – aż w 85 proc., Marcin D. winien otrzymać jedynie 97,5 tys. zł, ale w toku likwidacji szkody uzyskał więcej, więc jego roszczenie zostało zaspokojone w pełni.
Sąd Apelacyjny w Warszawie częściowo tylko uwzględnił odwołanie poszkodowanego, uznając, że jego wina w doprowadzeniu do wypadku uzasadniała przyczynienie się w 70 proc., zwiększając mu należną kwotę do 195 tys. zł. W konsekwencji sąd apelacyjny zasądził mu (obok 175 tys. zł dobrowolnie przyznanych) 20 tys. zł.
Ile redukcji
Poszkodowany nie dał za wygraną i odwołał się do Sądu Najwyższego, twierdząc, że wina w tym wypadku, a więc i przyczynienie winno być podzielone po połowie.
Sąd Najwyższy nie podzielił tego stanowiska.