– Jednopartyjny parlament w kraju, który był uważany za bastion demokracji, jest jak wyrok dla rządzącej partii – uważa gruzińska ekspert Hatuna Łagazide.
Opozycja oskarżyła partię rządzącą Gruzińskie Marzenie o dokonanie masowych fałszerstw w czasie pierwszej tury wyborów 31 października, żądając powtórzenia głosowania, ale po zreformowaniu systemu komisji wyborczych. Rządzący je odrzucili, a zachodni obserwatorzy (w tym OBWE i USA) nie uznali wykrytych naruszeń za mogące wpłynąć w znaczący sposób na wynik głosowania.
W sobotę odbyła się druga tura, bojkotowana jednak przez wszystkie partie opozycyjne, które po pierwszej miały zapewnione miejsce w parlamencie. Wezwały one do bojkotu głosowania „sowieckiego, komunistycznego i północnokoreańskiego".
W rezultacie frekwencja była najniższa ze wszystkich wyborów w niepodległej Gruzji i sięgnęła ok. 27 proc. W stolicy do urn poszła tylko jedna piąta uprawnionych.
Spośród 150 mandatów ostatecznie 90 będzie należało do Gruzińskiego Marzenia, dając mu większość pozwalającą na samodzielne formowanie rządu. Z punktu widzenia prawa nic nie przeszkodzi im w rządzeniu, twierdzi większość gruzińskich ekspertów. Ale poza parlamentem znajdą się wszystkie inne partie, obecnie zjednoczone, tworząc znaczną siłę.