Stopniując napięcie i ogłaszając kolejne komunikaty, Robert Biedroń wchodzi do krajowej polityki. Można to także nazwać powrotem, ale poprzednio był „tylko" posłem, teraz chce zaistnieć jako wódz.
O tym, że po lewej stronie zielonego stolika leży cała pula do wygrania, wie każdy, kto interesuje się polityką. Co więcej, jak się dobrze obstawi, można także wygrać kawałek centrum. To budzi obawy tych, którzy już zainwestowali w grę sporo pieniędzy i wysiłku. Oni nie chcą zrobić miejsca przy stole.
W filmiku zapowiadającym nowe polityczne „entre" obecny prezydent Słupska ma do powiedzenia mniej więcej tyle: tworzy nowy ruch, bo sam, tak jak wielu wyborców, nie ma na kogo głosować, będzie jeździł po Polsce, żeby się „wsłuchiwać", i nie podoba mu się to, co się obecnie dzieje w Polsce.
To nie są zbyt oryginalne treści. Ale Biedroń ma w kieszeni dwie karty atutowe: pozytywny dorobek samorządowy jako prezydent Słupska i kartotekę nie obciążoną udziałem w którymś z dotychczasowych rządów. To całkiem sporo.
Ale czy wystarczająco? Pierwszym poważnym testem dla nowej inicjatywy będzie wynik w wyborach samorządowych wiceprezydent Słupska Krystyny Danileckiej-Wojewódzkiej. Jeśli przegrałaby wybory – nowy ruch Biedronia już na starcie wytraciłby impet. Ale na to się nie zanosi mimo prób obciążenia jego zastępczyni odpowiedzialnością za przypadek pedofilii urzędnika pracującego w jednej z podległych miastu instytucji. Czy jakakolwiek wina, czy też zaniechanie będzie jej udowodnione? Tego nie wiadomo, ale pewne jest, że kampania pani wiceprezydent Słupska upłynie w znacznej części na odpowiadaniu na pytania dotyczące mediów i prokuratury.