W poniedziałek już w trzecim ostatecznym czytaniu gruziński parlament przegłosował zmianę ustawy zasadniczej. W jesiennych wyborach parlamentarnych ze 150 deputowanych już nie 73, lecz zaledwie 30 wybranych zostanie w jednomandatowych okręgach wyborczych. Ma to znacząco zmniejszyć wpływ na politykę regionalnych biznesmenów, którzy często siedzą w parlamencie przez kilka kadencji i stanowią zaplecze dla wszystkich rządzących partii w historii niepodległej Gruzji.
Zmniejszy się też próg wyborczy z 3 do 1 proc., a to oznacza większą liczbę partii w przyszłym parlamencie. Nie będzie łatwo zdobyć samodzielne rządy, będzie do tego potrzebne uzyskanie co najmniej 40,54 proc. głosów.
Wszystko przez protesty, które w Gruzji wybuchły w czerwcu ubiegłego roku, gdy do Tbilisi zawitała delegacja rosyjskiej Dumy na czele z deputowanym Komunistycznej Partii Rosji Siergiejem Gawriłowem.
Gruzinów szczególnie poruszyło to, że Gawriłow zasiadł w fotelu przewodniczącego gruzińskiego parlamentu. Działo się to 11 lat po tym, jak Rosja oderwała od Gruzji Abchazję i Osetię Południową. Rosyjskich deputowanych ewakuowano, a informacje o brutalnych starciach z policją obiegły świat. Skończyło się na zaostrzeniu konfliktu z Rosją (od wojny w 2008 roku kraje nie mają stosunków dyplomatycznych), od roku zgodnie z decyzją prezydenta Rosji Władimira Putina pomiędzy krajami nie ma połączeń lotniczych. Rosja odeszła na drugi plan, demonstranci zaczęli się domagać zmiany systemu wyborczego. W kraju narastał konflikt polityczny, który spowodował kolejne protesty już jesienią.
– W konsekwencji zaangażowały się Stany Zjednoczone i dyplomaci z UE. Dzięki temu udało się dojść do porozumienia – mówi „Rzeczpospolitej" Dmitry Awaliani, gruziński politolog i publicysta.