Po publikacji materiału przez Reutersa Lam oświadczyła, że nigdy nie rozważała rezygnacji ze stanowiska, a pozostawanie na nim jest jej własną decyzją. Ubolewała też nad ujawnieniem przebiegu prywatnego spotkania z jej udziałem.
Reuters podaje, że na spotkaniu za zamkniętymi drzwiami Lam przyznała, że ma obecnie "bardzo ograniczoną przestrzeń" w kwestii rozwiązania kryzysu, ponieważ zamieszki w mieście stały się kwestią "bezpieczeństwa narodowego i suwerenności" dla władz w Pekinie w czasie, gdy relacje tego kraju z USA pozostają napięte w związku z wojną handlową.
- Gdybym miała wybór, pierwszą rzeczą jaką powinnam zrobić jest odejście po przeprosinach - powiedziała Lam, przemawiając po angielsku.
Lam zapewniła jednocześnie, że Pekin nie ustanowił ram czasowych na zakończenie kryzysu w mieście przed zaplanowanymi na 1 października obchodami 70. rocznicy ustanowienia Chińskiej Republiki Ludowej. Dodała też, że Chiny "nie planują" rozmieszczenia żołnierzy Chińskiej Armii Ludowo Wyzwoleńczej na ulicach Hongkongu. Jak mówi Pekin jest świadom tego, jak bardzo zaszkodziłoby jego reputacji wysłanie wojska do tłumienia protestów. - Wiedzą, że cena, którą trzeba byłoby zapłacić, byłaby zbyt wysoka - powiedziała.
Szefowa administracji Hongkongu przekonywała, że Chiny dbają o swój międzynarodowy wizerunek, który jest "wizerunkiem nie tylko wielkiej gospodarki, ale i odpowiedzialnej wielkiej gospodarki".