Szefowa administracji Hongkongu: Odeszłabym, gdybym mogła

Szefowa administracji Hongkongu Carrie Lam na spotkaniu z przedstawicielami biznesu przyznała, że wywołała "niewybaczalny zamęt" wzniecając polityczny kryzys w mieście i dodała, że odeszłaby, gdyby miała wybór - podaje Reuters powołując się na nagranie audio ze spotkania.

Aktualizacja: 03.09.2019 06:33 Publikacja: 03.09.2019 04:23

Szefowa administracji Hongkongu: Odeszłabym, gdybym mogła

Foto: AFP

Po publikacji materiału przez Reutersa Lam oświadczyła, że nigdy nie rozważała rezygnacji ze stanowiska, a pozostawanie na nim jest jej własną decyzją. Ubolewała też nad ujawnieniem przebiegu prywatnego spotkania z jej udziałem.

Reuters podaje, że na spotkaniu za zamkniętymi drzwiami Lam przyznała, że ma obecnie "bardzo ograniczoną przestrzeń" w kwestii rozwiązania kryzysu, ponieważ zamieszki w mieście stały się kwestią "bezpieczeństwa narodowego i suwerenności" dla władz w Pekinie w czasie, gdy relacje tego kraju z USA pozostają napięte w związku z wojną handlową.

- Gdybym miała wybór, pierwszą rzeczą jaką powinnam zrobić jest odejście po przeprosinach - powiedziała Lam, przemawiając po angielsku.

Lam zapewniła jednocześnie, że Pekin nie ustanowił ram czasowych na zakończenie kryzysu w mieście przed zaplanowanymi na 1 października obchodami 70. rocznicy ustanowienia Chińskiej Republiki Ludowej. Dodała też, że Chiny "nie planują" rozmieszczenia żołnierzy Chińskiej Armii Ludowo Wyzwoleńczej na ulicach Hongkongu. Jak mówi Pekin jest świadom tego, jak bardzo zaszkodziłoby jego reputacji wysłanie wojska do tłumienia protestów. - Wiedzą, że cena, którą trzeba byłoby zapłacić, byłaby zbyt wysoka - powiedziała. 

Szefowa administracji Hongkongu przekonywała, że Chiny dbają o swój międzynarodowy wizerunek, który jest "wizerunkiem nie tylko wielkiej gospodarki, ale i odpowiedzialnej wielkiej gospodarki".

Ale jednocześnie dodała, że władze w Pekinie są gotowe na poświęcenia w staraniach o zakończenie protestów - w tym liczą się ze stratami gospodarczymi dla miasta wynikającymi m.in. ze spadku liczby turysów czy odpływu kapitału.

Ubolewała jednak, że ma ograniczone możliwości działania wobec tego, że sprawa znalazła się na "poziomie państwowym", czyli, że zajmują się nią władze w Pekinie.

- W takiej sytuacji przestrzeń, polityczna przestrzeń dla szefa egzekutywy, który, nieszczęśliwie, musi służyć dwóm panom zgodnie z konstytucją, centralnemu rządowi ludowemu i mieszkańcom Hongkongu, polityczna przestrzeń na działania jest bardzo, bardzo ograniczona - przyznała Lam.

Lam miała wygłaszać swoje uwagi na spotkaniu z przedstawicielami biznesu przez ok. 30 minut. Nagranie, którym dysponuje Reuters trwa 24 minuty. Nagranie pochodzi z jednego z serii spotkań Lam z przedstawicielami różnych grup zawodowych w Hongkongu.

Rzecznik Lam odmawia komentarza w sprawie nagrania podkreślając, że spotkania odbywane przez szefową administracji Hongkongu mają charakter prywatny.

Na nagraniu Lam przyznaje, że jest sfrustrowana tym, iż nie jest w stanie "zmniejszyć presji na służących w pierwszej linii policjantów" przez "spacyfikowanie dużej liczby pokojowych protestantów, wściekłych na rząd, w szczególności na nią", poprzez znalezienie politycznego rozwiązania kryzysu.

Lam ubolewa też, że od momentu rozpoczęcia protestów "nie wychodzi na ulice, nie pojawia się w centrach handlowych, nie chodzi do fryzjera". - Nie mogę nic zrobić, ponieważ informacja o miejscu mojego pobytu natychmiast rozniosłaby się w mediach społecznościowych - mówi.

W Hongkongu od czerwca trwają protesty, zainicjowane przez opór wobec projektu ustawy ws. ekstradycji, która pozwoliłaby na sądzenie obywateli Hongkongu przed podległymi Komunistycznej Partii Chin sądami w Chinach. Mieszkańcy Hongkongu uznali to za cios w swobody zagwarantowane im przez Chiny, w związku z przekazaniem kontroli nad Hongkongiem Państwu Środka przez Wielką Brytanię w 1997 roku.

Hongkong funkcjonuje w ramach Chin zgodnie z zasadą "jedno państwo - dwa systemy". Oznacza to w praktyce znaczną autonomię miasta, którego mieszkańcy mają m.in. prawo do organizowania demonstracji, a sądy w Hongkongu pozostają niezależne.

Szefowa administracji Hongkongu Carrie Lam zawiesiła sporne przepisy, ale protesty nie ustały. W czasie kolejnych demonstracji protestujący żądali całkowitego wycofania się z przepisów, dymisji Lam i zwolnienia z aresztów zatrzymanych uczestników protestów, a także wycofania zarzutów przeciwko nim.

Do eskalacji protestów doszło 1 lipca, gdy w rocznicę powrotu Hongkongu do Chin w mieście doszło do zamieszek. W ich trakcie setki protestujących wdarły się do siedziby lokalnego parlamentu, który został zdewastowany, a policja usunęła okupujących go demonstrantów dopiero po kilku godzinach.

9 lipca Carrie Lam, szefowa administracji Hongkongu oświadczyła, że budząca sprzeciw mieszkańców Hongkongu ustawa o ekstradycji do Chin "jest martwa". Mimo to sytuacja w mieście się nie uspokoiła.

Po publikacji materiału przez Reutersa Lam oświadczyła, że nigdy nie rozważała rezygnacji ze stanowiska, a pozostawanie na nim jest jej własną decyzją. Ubolewała też nad ujawnieniem przebiegu prywatnego spotkania z jej udziałem.

Reuters podaje, że na spotkaniu za zamkniętymi drzwiami Lam przyznała, że ma obecnie "bardzo ograniczoną przestrzeń" w kwestii rozwiązania kryzysu, ponieważ zamieszki w mieście stały się kwestią "bezpieczeństwa narodowego i suwerenności" dla władz w Pekinie w czasie, gdy relacje tego kraju z USA pozostają napięte w związku z wojną handlową.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Parlament Europejski nie uznaje wyboru Putina. Wzywa do uznania wyborów za nielegalne
Polityka
W USA trwają antyizraelskie protesty na uczelniach. Spiker Johnson wybuczany
Polityka
Kryzys polityczny w Hiszpanii. Premier odejdzie przez kłopoty żony?
Polityka
Mija pół wieku od rewolucji goździków. Wojskowi stali się demokratami
Polityka
Łukaszenko oskarża Zachód o próbę wciągnięcia Białorusi w wojnę