Bartkiewicz: Jak Andrzej Duda nie został mężem stanu

Przemówienie prezydenta Andrzeja Dudy w Kościele św. Brygidy w Gdańsku, w 38. rocznicę porozumień sierpniowych pokazało dobitnie, że PiS postanowił popełnić te same błędy, które zarzuca autorom porozumienia przy Okrągłym Stole.

Aktualizacja: 02.09.2018 10:33 Publikacja: 01.09.2018 20:10

Bartkiewicz: Jak Andrzej Duda nie został mężem stanu

Foto: Fotorzepa/ Michał Kolanko

Festiwal Solidarności z 1980 roku powinien być dla Polaków, dla wszystkich Polaków, jednym ze współczesnych narodowych mitów, tworzących naszą wspólną tożsamość. Oto zjednoczony ponad podziałami społecznymi naród rzucił wyzwanie nie tylko aparatowi władzy PRL, ale – pośrednio – całemu potężnemu w tamtym czasie blokowi sowieckiemu. I choć zryw ten przyniósł tylko tymczasowy sukces, choć niespełna półtora roku później doszło do komunistycznej kontrrewolucji, to jednak finalnie wydarzenia z sierpnia 1980 roku doprowadziły do czerwca 1989 roku. Do wolności. Do Polski, w której mogła rządzić PO, i w której może rządzić PiS. Do, parafrazując słowa znanej piosenki Jana Pietrzaka, Polski, która jest Polską.

31 sierpnia to rzadka okazja, by – przy okazji zrywu, który koniec końców okazał się zwycięski - mówić o tym co nas łączy. Nie łączy w klęsce i ogólnonarodowej żałobie – jak przypadająca już dzień później rocznica wybuchu II wojny światowej, czy rocznice nieudanych powstań. Mówić o tym, że Polska potrafi być nie tylko wielkim narodem, co zauważał już Cyprian Kamil Norwid, ale i wielkim społeczeństwem. To szansa na zmniejszenie trochę tej przepaści, jaką lata wojny polsko-polskiej wykopały między dwoma dominującymi dziś na polskiej scenie politycznej obozami.

Mąż stanu, jakim niewątpliwie Andrzej Duda – jak każdy polityk piastujący tak wysokie stanowisko państwowe – chciałby być, wykorzystałby ten dzień właśnie do zasypywania tej przepaści między Polakami. Bo, jak mówił cytowany zresztą przez prezydenta Jan Paweł II, „solidarność - to znaczy: jeden i drugi, a skoro brzemię, to brzemię niesione razem, we wspólnocie. A więc nigdy: jeden przeciw drugiemu, jedni przeciw drugim”. Niestety, z tych słów prezydent wyciągnął bardzo dziwne wnioski.

Głównym zarzutem PiS-u wobec systemu, określanego umownie mianem „systemu III RP”, który wyłonił się po 1989 roku było to, iż ustawił on w roli uprzywilejowanych elit przedstawicieli stron negocjujących przy Okrągłym Stole, wyłączając z tej wspólnoty szarego człowieka, który był przedmiotem, a nie podmiotem tych negocjacji. Innymi słowy powstał system zbyt ekskluzywny, w którym liberalna część antykomunistycznej opozycji wspięła się po drabinie awansu na poziom zarezerwowany wcześniej dla komunistycznej władzy, po czym wciągnęła ową drabinę za sobą. PiS szedł do władzy oferując owemu szaremu człowiekowi wyniesienie go na poziom, do którego owe elity nie chciały go dopuścić.

Nie miejsce to, by oceniać czy ta diagnoza była słuszna. Jeśli jednak PiS i Andrzej Duda są przekonani, że problemem III RP była jej ekskluzywność, to – w ramach naprawy kraju – powinni zaproponować system inkluzywny, możliwie jak najmniej wykluczający kogokolwiek ze wspólnoty.

Tymczasem co 31 sierpnia mówił Andrzej Duda? Cóż, prezydent – można powiedzieć – postanowił kontynuować wyłączanie zmieniając tylko wektory. Tych, którzy dziś protestują przeciwko PiS, ustawił w roli beneficjentów poprzedniego systemu, którzy milczeli, gdy wcześniej „szaremu człowiekowi” żyło się źle. Sędziów SN, którzy w związku z batalią o sądownictwo, stali się symbolem znienawidzonych elit, przedstawił nieomal jako katów polskich patriotów wywodzących się ze znienawidzonej komunistycznej władzy. Cały kraj opisał, jako pogrążony w chorobie, z której PiS go uleczy. Docenił wprawdzie fakt, że w 1989 roku doszło do bezkrwawej rewolucji, ale nie omieszkał wspomnieć, że owa choroba jest jej efektem.

Problem w tym, że owa niechętna PiS grupa, w której prezydent widzi beneficjentów poprzedniego systemu, to co najmniej jedna trzecia Polaków (biorąc pod uwagę najmniej korzystne dla opozycji sondaże – czyli te przygotowywane przez CBOS). To nie są, jak chciałby to najwyraźniej widzieć prezydent Duda, tylko politycy PO, Nowoczesnej oraz ich rodziny. Jeśli tak liczną grupę wyłączymy w ramach „dobrej zmiany” to Polska PiS od Polski, z którą PiS – jak deklaruje – walczy, będzie się różnić tylko tym, że kto inny wciągnie za sobą drabinę.

Prezydent Duda mógł 31 sierpnia przypomnieć nam, że jest prezydentem wszystkich Polaków i że silne państwo można budować tylko jeśli budujemy je dla wszystkich Polaków. Mógł wystąpić jako mąż stanu. Zamiast tego wystąpił jako wódz zwycięskiego plemienia, które dziś wygrało bitwę i chce się mścić na tych, którzy wygrali ją wczoraj. Szkoda.

Festiwal Solidarności z 1980 roku powinien być dla Polaków, dla wszystkich Polaków, jednym ze współczesnych narodowych mitów, tworzących naszą wspólną tożsamość. Oto zjednoczony ponad podziałami społecznymi naród rzucił wyzwanie nie tylko aparatowi władzy PRL, ale – pośrednio – całemu potężnemu w tamtym czasie blokowi sowieckiemu. I choć zryw ten przyniósł tylko tymczasowy sukces, choć niespełna półtora roku później doszło do komunistycznej kontrrewolucji, to jednak finalnie wydarzenia z sierpnia 1980 roku doprowadziły do czerwca 1989 roku. Do wolności. Do Polski, w której mogła rządzić PO, i w której może rządzić PiS. Do, parafrazując słowa znanej piosenki Jana Pietrzaka, Polski, która jest Polską.

Pozostało 83% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Afera zegarkowa w MON. Dyrektor pisała: "Taki sobie wybrałam"
Polityka
Po słowach Sikorskiego Kaczyński ostrzega przed utratą przez Polskę suwerenności
Polityka
Konfederacja o exposé Sikorskiego: Polska polityka zmieniła klęczniki
Polityka
Wybory do Parlamentu Europejskiego. Nieoficjalnie: Jacek Kurski na listach PiS
Polityka
Dwoje kandydatów do zastąpienia Bartłomieja Sienkiewicza