Edycja warszawska: Zanim Stalin postawił stempel
Ostatnia dyskusja pod hasłem „Czy zburzyć Pałac Kultury" przetoczyła się przed rokiem, przy okazji obchodów 60. rocznicy postawienia tego gmachu w Warszawie. Na oczywiste argumenty, że to symbol sowieckiej dominacji nad Polską, „pomnik rosyjskiego ekspresjonizmu i polskiego serwilizmu", padały odpowiedzi pozornie racjonalne – że kina, teatry, że nieodłączny element panoramy Warszawy, że wpisany do rejestru zabytków... Nikt nie przebił jednak „Gazety Wyborczej", która rocznicowy tekst opatrzyła tytułem: „Dar Stalina to fajny prezent".
Czytaj także: Nagroda Literacka Warszawy. Stołeczna i ogólnopolska
Jak nieprzyzwoite jest to stwierdzenie, jaskrawo pokazuje fascynująca książka Magdaleny Stopy „Przed wojną i pałacem". Trudno ją czytać bez żalu na historię, ale i bez złości na bezmiar głupoty albo złej woli dzisiejszych obrońców pałacu. Bo tam, gdzie dziś jest plac Defilad, wytyczony na nieludzką miarę, był kawałek tętniącego życiem miasta. Po powstaniu zniszczony wprawdzie w 60 procentach, ale w większości wypadków spalony, nie zburzony. Czyli można było myśleć o odbudowie. Ale komunistyczne władze miały inne plany. W 1946 roku zaczęły się więc masowe wyburzenia. Z ziemią zrównano ponad 80 domów, by Stalin mógł postawić swój stempel.
Kamienicę przy Zielnej 25 na przykład rozebrano dopiero w 1954 roku. Była imponująca. Sześciopiętrowa, wyrastająca ponad sąsiednią zabudowę, o oszczędnej modernistycznej formie i budzącej nawet dziś zazdrość eleganckiej klatce schodowej. Postawiono ją w 1911 roku na zamówienie Stowarzyszenia Wzajemnej Pomocy Subiektów Handlowych Wyznania Mojżeszowego Warszawy. W 1918 roku – jak się potem okazało, także na swoje nieszczęście – widziała utworzenie Komunistycznej Partii Robotniczej Polski, późniejszej KPP. Część chwalebną historii zapewniła jej za to rozgłośnia Polskiego Radia, która mieściła się tu od 1929 do 1939 roku. To stąd 1 września lektor ogłosił: „A więc wojna".
Dzieje cegieł i kamieni stają się dla Magdaleny Stopy pretekstem, by opowiedzieć o ludziach, o całej klasie społecznej, po której komunizm przejechał walcem. I nie wiadomo już, czego bardziej żal – zniszczonej tkanki miejskiej czy społecznej. W tych kamienicach mieszkała przecież – jak byśmy dziś powiedzieli – klasa średnia. Wszyscy ci prawnicy, lekarze, przemysłowcy czy choćby stolarze i sklepikarze. Drobnomieszczaństwo, ale aspirujące. Genialnie pokazują to choćby fotografie bohaterów publikacji. Córka bileterki z teatru Maria Kolasińska (kamienica przy Złotej 30, dwa pokoje w bocznej oficynie bez łazienki, ale z toaletą) na komunijnym zdjęciu z lat 30. nie różni się specjalnie od córki ginekologa Marii Kuligowskiej (Zielna 6, 130 metrów kwadratowych, łazienka i toaleta osobno).
Po wojnie też nikt miał się od nikogo nie różnić. Z tym że to już inna historia. A tym wszystkim, którzy wszelkie wzmianki o rozebraniu pałacu traktują jak nieszkodliwe wariactwo, zacytuję słowa słynnego sowietologa Richarda Pipesa (Chmielna 43 mieszkania 10, pięć pokoi, kuchnia z osobnym wejściem, łazienka i toaleta): „Gdy patrzę na centrum Warszawy, nie mogę się nadziwić. Dlaczego nie burzycie tego pałacu?! Przecież to wygląda zupełnie jak w Moskwie!".