Michał Szułdrzyński: Dominikanie i wiarygodność wspólnoty

Amicus Plato, sed magis amica veritas – te słowa często przypisuje się Arystotelesowi. Sentencja ta ma szczególne znaczenie, jeśli przypomnimy sobie, że Arystoteles spędził dwie dekady w Akademii Platońskiej, był jej uczniem, później współpracownikiem, a potem samodzielnym wykładowcą. Powiedzieć, że większym przyjacielem niż mistrz jest prawda, to stwierdzić, że jeśli rozum podpowiada, że coś jest prawdziwe, na bok trzeba odłożyć osobiste sympatie i antypatie.

Aktualizacja: 28.03.2021 08:28 Publikacja: 26.03.2021 17:00

Kościół św. Wojciecha oo. Dominikanów we Wrocławiu

Kościół św. Wojciecha oo. Dominikanów we Wrocławiu

Foto: Wikimedia Commons, Attribution-ShareAlike 3.0 Poland (CC BY-SA 3.0 PL), Barbara Wrzesińska

Przypomniała mi się ta maksyma, gdy czytałem kolejne doniesienia o nadużyciach, jakich miał się dopuszczać jeden z polskich dominikanów Paweł M. (historię szczegółowo opisuje w tym numerze Tomasz Terlikowski). W duszpasterstwie akademickim, którym się opiekował, wyselekcjonował wąskie grono, które nosiło wszelkie znamiona sekty. I miało tam być – według relacji, które znamy – wszystko, co w sektach niebezpieczne: psychomanipulacja, aura tajemniczości, wybrania, charyzmatyczny lider, stopniowe uzależnianie psychiczne, przemoc, również seksualna. Wszystko to wstrząsające i smutne.

Smutna też jest historia późniejsza. Choć M. od pracy z młodzieżą odsunięto i ukarano, późniejsze wypadki, (świetnie opisała to Paulina Guzik na portalu wiez.pl) w tym również kolejne akty przemocy seksualnej, jakiej się miał dopuścić całkiem niedawno, a którą bada prokuratura, pokazują, że działania te były niewystarczające lub nieadekwatne. Pojawiają się pytania, czy jego zwierzchnicy, kolejni przeorzy i prowincjałowie, zrobili wszystko, by do zła nie dopuścić, a gdy już się wydarzyło, by sprawcę ukarać, a ofiarom dać zadośćuczynienie. Największą winę ponosi zawsze bezpośredni sprawca. Ale jego przełożeni też muszą się zmierzyć z pytaniem, czy zareagowali właściwie.

Sprawa jest smutna i bolesna również dla mnie osobiście. Dominikanie są mi bliscy od lat. Od czasów licealnych chodziłem na msze w krakowskim klasztorze św. Trójcy. Niezwykle lubiłem ich piękną liturgię i intelektualne podejście do spraw wiary. Ważną postacią był też dla mnie zmarły niedawno o. Maciej Zięba, prowincjał dominikanów w latach 1998–2006, a to właśnie za jego rządów, w 2000 roku, doszło do skandalu we wrocławskim duszpasterstwie akademickim, to on podejmował decyzje o ukaraniu o. Pawła, o jego pokucie i o tym, jak miało wyglądać jego życie po powrocie z tej pokuty do klasztoru.

Czy mógł zrobić więcej? Czy był zbyt mało empatyczny wobec ofiar? Stawiając sobie te pytania, musimy pamiętać, że wrażliwość na przestępstwa w Kościele bardzo szybko się zmienia. Jesteśmy dziś świadkami ujawniania mobbingu i molestowania w szkołach teatralnych. Coś, co przez wiele dekad uchodziło za złe, ale uważano, że „tak już jest", dziś nas oburza i wydaje się zupełnie nieakceptowalne. 20 lat temu dominikanie byli przekonani, że ich sposób postępowania wobec o. Pawła jest wzorowy. Dziś, patrząc na kolejne wydarzenia, widzimy dziury i błędy w działaniach ówczesnego prowincjała i jego następców.

Nie zamierzam dominikanów, w tym samego o. Zięby, ani potępiać, ani wybielać. Są mi bliscy, ale bliższa mi jest prawda. I właśnie ona może tu być jedynym lekarstwem. Lepsza nawet gorzka prawda niż choćby najsłodsze kłamstwo. Dominikanom życzę, by tę i inne jeszcze sprawy do podszewki wyjaśnili. Nie po to, by na kogoś zwalać winę, a innego oczyszczać, ale by wyplenić zło i wprowadzić jasne zasady, które zapobiegną podobnym sytuacjom w przyszłości. Zakon Kaznodziejski musi bowiem mieć świadomość, że nie idzie tu wyłącznie o odpowiedzialność poszczególnych jego członków, ale o wiarygodność wspólnoty, która dla wielu wiernych w Polsce jest punktem odniesienia na mapie Kościoła. Mają szansę wyjść z tej tragicznej historii wzmocnieni; jeśli staną w prawdzie i wyciągną wnioski, mają szansę dać wzór i nadzieję również polskiemu Kościołowi.

Ale jeśli nie podołają tej odpowiedzialności, pogrążą nie tylko siebie, ale też staną się przyczyną zwątpienia dla wielu świeckich uważających się za część dominikańskiego środowiska. Dlatego odwagi, ojcowie!

Przypomniała mi się ta maksyma, gdy czytałem kolejne doniesienia o nadużyciach, jakich miał się dopuszczać jeden z polskich dominikanów Paweł M. (historię szczegółowo opisuje w tym numerze Tomasz Terlikowski). W duszpasterstwie akademickim, którym się opiekował, wyselekcjonował wąskie grono, które nosiło wszelkie znamiona sekty. I miało tam być – według relacji, które znamy – wszystko, co w sektach niebezpieczne: psychomanipulacja, aura tajemniczości, wybrania, charyzmatyczny lider, stopniowe uzależnianie psychiczne, przemoc, również seksualna. Wszystko to wstrząsające i smutne.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków