Pracę asystentki w firmie dostaje Joanna (Margaret Qualley), młoda i pełna optymizmu aspirująca pisarka – na razie jeszcze swą twórczość chowająca w szufladzie – której głównym zadaniem w nowej pracy jest czytanie korespondencji od fanów J. D. Salingera, autora głośnego „Buszującego w zbożu" i najważniejszego klienta biura. Pocztę trzeba dokładnie przestudiować, a następnie na nią odpisać, korzystając z wcześniej ustalonej formułki, zawsze w ten sam sposób. A zaraz potem – zniszczyć. Nie ma miejsca na improwizację. Priorytetem agencji jest bowiem chronienie prozaika przed światem zewnętrznym oraz podtrzymywanie jego reputacji odludka.



„Mój rok z Salingerem" w reżyserii Philippe'a Falardeau to oparta na wspomnieniach Joanny Rakoff opowieść o dojrzewaniu, pierwszej pracy, weryfikowaniu marzeń, podejmowaniu ryzyka oraz rozwijaniu siebie. „Mam dosyć analizowania dzieł innych, sama chcę pisać" – wyznaje bohaterka pragnąca życia rodem z Greenwich Village epoki bitników. Ogląda się to z czystą przyjemnością, mimo że całość nie wykracza poza rozwiązania znane z komedii „Diabeł ubiera się u Prady" (reż. David Frankel, 2006). To głównie zasługa czarującej Margaret Qualley i niegórującej nad nią, a partnerującej jej Sigourney Weaver w roli szefowej – wymagającej, ale i dobrodusznej. Ogromny zarzut można jednak mieć do reżysera, że decyduje się pozostawić relację bohaterki z Salingerem niemal nietkniętą, nie pozwalając na minimalne choćby zacieśnianie więzi.