Reklama
Rozwiń

„F1: Film” z Bradem Pittem jako przejaw desperacji Apple Studios. Czy to hit?

„F1: Film” to dwuipółgodzinna reklama wyścigów Formuły 1. Zapłacą za nią widzowie i Apple Studios.

Publikacja: 03.07.2025 14:20

„F1: Film” z Bradem Pittem jako przejaw desperacji Apple Studios. Czy to hit?

Foto: WBE

Sport komercyjny przechodzi kryzys popularności. Spada oglądalność niemal wszystkich dyscyplin, od piłki nożnej przez lekkoatletykę po wszelkiej maści wyścigi. I choć światowe organizacje dwoją się i troją, starając się zmienić ów trend, to jak na razie przegrywają. Ratują się krótkimi formami, rozmaitymi partnerstwami i… filmami właśnie.

„F1: Film” powstał przy wydatnej pomocy Międzynarodowej Federacji Samochodowej za pieniądze wytwórni Apple Studios. Firma ta potrzebowała przeboju – prestiżowego sukcesu, który pozwoliłby jej dołączyć do grona branżowych potentatów. Dotąd wszystkie próby nakręcenia blockbustera kończyły się rozczarowaniem. Wielkim hitem nie był przecież „Napoleon” Ridleya Scotta ani też „Czas krwawego księżyca” Martina Scorsesego. Klapę zrobił thriller szpiegowski „Argylle” i kosztowna komedia romantyczna „Zabierz mnie na Księżyc”, nie mówiąc o dziesiątkach mniej znanych produkcji.

Dlatego właśnie „F1: Film” uchodzi za przejaw desperacji Apple’a. Rekordowy budżet – sięgający według niektórych źródeł aż 300 mln dolarów – otrzymali Jerry Bruckheimer, jeden z najbardziej doświadczonych producentów, oraz Joseph Kosinski, zaprzyjaźniony z nim reżyser mający na koncie „Top Gun: Maverick” (2022). Nie bez powodu. Panowie mieli powtórzyć tę samą historię, tylko zmieniając dekoracje. A więc opowiedzieć o konflikcie między starym wyjadaczem a młodym wilczkiem, a widzom zagwarantować emocje związane z obłędną szybkością. A gdzie można ją znaleźć jak nie w Formule 1?

Czytaj więcej

Brad Pitt jedzie w zwariowany sposób bolidem F1

Czy rywalizacja Brada Pitta i Joshuy Pearce'a to najważniejszy wątek „F1: Film”?

Stajnia wyścigowa Rubena Cervantesa (w tej roli Javier Bardem) przegrywa wyścig za wyścigiem. Jeśli jej zawodnicy nie wygrają do końca sezonu choćby jednych zawodów, zarząd sprzeda ją, a Ruben straci fortunę. Dlatego też mężczyzna – nie mniej zdesperowany jak Apple Studios – zwraca się z prośbą o pomoc do Sonny’ego Hayesa (Brad Pitt). Ten zaś jest starym wyjadaczem, ale też rozbitkiem życiowym. Zapowiadał się na genialnego kierowcę o niesamowicie agresywnej technice jazdy, ale po tragicznym wypadku na długie lata wycofał się z rywalizacji. Majątek przegrał w kasynach, stracił przyjaciół, a teraz sypia w swoim vanie i ściga się na mniej znanych imprezach.

W F1 będzie miał okazję potwierdzić swoją wartość, ale wpierw musi się dogadać z pierwszym kierowcą zespołu, młodym wilczkiem Joshuą Pearce’em (Damson Idris znany m.in. z serialu „Snowfall”). Temu nie brakuje talentu, ale nie ma jeszcze odpowiedniego doświadczenia. Ich wzajemna, dość szorstka rywalizacja stanowi ważny wątek filmu. Drugim jest desperacka walka stajni o przygotowanie lepszego samochodu. Dopracowanie technologii tak, by pozwalała na rywalizację z najlepszymi – Lewisem Hamiltonem, Maxem Verstappenem, Valtterim Bottasem czy Sergio Pérezem.

Czytaj więcej

Nicole Kidman wraca do Cannes po nagrodę

„F1: Film” zafałszowuje obraz Formuły 1. Na prawdziwym wyścigu Brada Pitta by zdyskwalifikowali 

To prawdziwi kierowcy, którzy dzięki współpracy filmowców z Międzynarodową Federacją Samochodową wzięli udział w nagraniach i pojawiają się na ekranie. Dodają wiarygodności widowisku, które z jednej strony jest dość realistyczne (podziwiamy świetnie wyglądające bolidy i tory znane z F1), z drugiej nieco zafałszowuje obraz tego sportu. Przecież zagrywki stosowane przez Hayesa na prawdziwych wyścigach zakończyłyby się dla niego dyskwalifikacją. No i gdzie podziały się kwalifikacje?

Można narzekać, że „F1: Film” to widowisko wtórne, banalne i przewidywalne, ale ogląda się je doskonale. Sceny wyścigów wbijają w fotel, zwłaszcza w kinach sieci IMAX, a wypełniona rockowymi hitami ścieżka dźwiękowa świetnie komponuje się z rykiem silników. Podczas seansu widz jest w stanie rozkochać się w Formule 1 i kolejne zawody na pewno będą cieszyć się większym zainteresowaniem (w Międzynarodowej Federacji Samochodowej ponoć już strzelają szampany). A Apple Studios ma swój wielki hit, nawet jeśli z uwagi na astronomiczny budżet film nie przyniesie zysków. Sfinansują go więc widzowie platformy streamingowej…

Michał Zacharzewski, Zdalaodpolityki.pl

Sport komercyjny przechodzi kryzys popularności. Spada oglądalność niemal wszystkich dyscyplin, od piłki nożnej przez lekkoatletykę po wszelkiej maści wyścigi. I choć światowe organizacje dwoją się i troją, starając się zmienić ów trend, to jak na razie przegrywają. Ratują się krótkimi formami, rozmaitymi partnerstwami i… filmami właśnie.

„F1: Film” powstał przy wydatnej pomocy Międzynarodowej Federacji Samochodowej za pieniądze wytwórni Apple Studios. Firma ta potrzebowała przeboju – prestiżowego sukcesu, który pozwoliłby jej dołączyć do grona branżowych potentatów. Dotąd wszystkie próby nakręcenia blockbustera kończyły się rozczarowaniem. Wielkim hitem nie był przecież „Napoleon” Ridleya Scotta ani też „Czas krwawego księżyca” Martina Scorsesego. Klapę zrobił thriller szpiegowski „Argylle” i kosztowna komedia romantyczna „Zabierz mnie na Księżyc”, nie mówiąc o dziesiątkach mniej znanych produkcji.

Pozostało jeszcze 80% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
„Brzydka siostra”: Uroda wykuta młotkiem
Plus Minus
„Super Boss Monster”: Kto wybudował te wszystkie lochy
Plus Minus
„W głowie zabójcy”: Po nitce do kłębka
Plus Minus
„Trinity. Historia bomby, która zmieniła losy świata”: Droga do bomby A
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Marek Węcowski: Strzemiona Indiany Jonesa