Wewnętrzne wybory w PO wkraczają w decydującą fazę. Pewne jest, że nowego lidera największej partii opozycyjnej poznamy w drugiej połowie stycznia, po pierwszej turze głosowania.
Drugiej nie będzie, bo w piątek z gry wycofał się Borys Budka. Były minister sprawiedliwości od początku wskazywany był jako outsider, który w pojedynku Grzegorza Schetyny i Tomasza Siemoniaka odgrywał rolę listka figowego. Jedyne, co mógł osiągnąć, to odwleczenie ostatecznego rozstrzygnięcia do połowy marca. A to ostatnie, czego potrzebowała sama PO.
– Dobrze, że zrezygnował, bo dzięki temu cały proces zakończy się szybciej i będziemy mogli się skupić na walce z rządem – mówi nam jeden z najważniejszych polityków PO.
Była formacja rządząca wciąż nie potrafi się odnaleźć w ławach opozycji. – To widać na każdym kroku. Brakuje nam miejsc do pracy. Wcześniej były ministerstwa, mieliśmy też więcej pokoi w Sejmie. Teraz nie mamy się gdzie podziać – narzeka poseł PO, który nie miał wcześniej doświadczeń opozycyjnych.
Wewnętrzne starcie o stanowisko przewodniczącego tylko ten kryzys pogłębia. Brakuje silnego ośrodka decyzyjnego. – Z jednej strony jest szefostwo klubu, a z drugiej była przewodnicząca. Chemii nie ma i zdarzają się tarcia – słyszymy.