Liverpool - Barcelona: Chodziło o serce

Wtorkowy wieczór na Anfield przeradza się w legendę. Z upływem czasu będzie ona tylko rosła. Liverpool pokonał Barcelonę 4:0 i odrobił trzy bramki straty.

Aktualizacja: 08.05.2019 21:22 Publikacja: 08.05.2019 18:59

Radość Liverpoolu. Od lewej Mohamed Salah, Juergen Klopp, Virgil van Dijk, Pepijn Lijnders (asystent

Radość Liverpoolu. Od lewej Mohamed Salah, Juergen Klopp, Virgil van Dijk, Pepijn Lijnders (asystent trenera), James Milner

Foto: AFP

Zanim jednak powstaną pogłębione teksty, napisane zostaną książki, nakręcone filmy, trwa gorączkowe poszukiwanie bohaterów.

Angielski dziennik „Independent" znajduje bohatera nieoczywistego. Dziennikarze wyśledzili, że chłopiec do podawania piłek, który tak szybko ustawił futbolówkę w narożniku przy czwartej bramce, to 14-letni Oakley Cannonier. Pochodzący z Leeds dzieciak, zawodnik reprezentacji Anglii U-15, jest na tyle utalentowany, że zdarza mu się trenować w akademii Liverpoolu z rocznikiem o dwa lata starszym – tak przynajmniej donosi „Independent".

Syn reprezentanta Kenii

Bohaterowie bardziej ewidentni niż 14-latek nie wymagają dziennikarskiego śledztwa, wystarczy rzut oka na listę strzelców. 21-letni napastnik Divock Origi we wtorkowy wieczór strzelił dwa gole. Poprzednio przydarzyło mu się to przed trzema laty, gdy jeszcze uchodził za utalentowanego.

Wysoki, dobrze zbudowany, syn 120-krotnego reprezentanta Kenii Michaela Okotha Origiego, został kupiony przez Liverpool w 2014 roku po mundialu w Brazylii, gdzie został najmłodszym strzelcem gola w historii występów reprezentacji Belgii w finałach MŚ. Na jego cześć nazwano wówczas nawet nowo narodzonego delfina w jednym z brukselskich aquaparków, o czym z radością informowały media.

Umowa z Lille, którego Origi był wówczas zawodnikiem, została tak skonstruowana, że po mundialu jeszcze przez sezon miał występować we Francji. Tak się stało, ale pewnie na Anfield gorączkowo zastanawiano się, czy nie da rady wyplątać się z tego kontraktu. Origi grał bowiem fatalnie – francuski dziennik „L'Equipe" umieścił go w jedenastce najgorszych zawodników Ligue 1.

Kontrakt – rzecz święta

W zeszłym sezonie Origi został wypożyczony do Wolfsburga i chociaż był podstawowym napastnikiem broniących się w barażach przed spadkiem Wilków, zdobył tylko siedem goli. Wszyscy zdają sobie sprawę, że Belg nie jest atakującym na miarę Liverpoolu. Kontrakt jednak rzecz święta, więc na Anfield czekają, aż w końcu umowa Origiego się skończy. A sam napastnik musiał dużo pracować z psychologiem, by odbudować morale.

– Byłem wściekły na trenera, że posadził mnie na ławce rezerwowych – mówił kolejny bohater wtorkowego wieczoru, Georgino Wijnaldum. – Wchodząc na boisko, wiedziałem, że muszę coś zrobić.

Holenderski pomocnik strzelił dwa gole w odstępie 120 sekund – po raz pierwszy trafił w 54. minucie, a kolejny w 56. Kibice Liverpoolu natychmiast zauważyli, że dokładnie w tych samych minutach bramki dla The Reds zdobywali 14 lat temu Steven Gerrard i Vladimir Smicer w pamiętnym finale w Stambule, gdy LFC przegrywał do przerwy z Milanem 0:3, a w drugiej połowie odrobił straty.

Z tamtym finałem wiążą się też najwcześniejsze wspomnienia piłkarskie trzeciego z bohaterów wtorkowego cudu na Anfield: 20-letniego Trenta Alexandra-Arnolda, który w meczu przeciwko Barcelonie popisał się dwiema asystami, a błyskawiczne rozegranie rzutu rożnego – umożliwione, jak wiemy, dzięki przytomności umysłu 14-letniego Cannoniera – wzbudziło podziw wśród kibiców. Prawy obrońca miał wówczas sześć lat, a trasa parady odkrytego autokaru wiozącego zwycięzców ze Stambułu z Jerzym Dudkiem na czele przebiegała wzdłuż ulicy, przy której mieszkał. – Wtedy było to dla mnie całkowicie normalne. Dopiero później zrozumiałem, że takie chwile nie zdarzają się często i na wielkie triumfy trzeba czekać.

Alexander-Arnold miał szansę pracować z jednym z bohaterów ze Stambułu. Jego trenerem w akademii został Steven Gerrard, który zakończył karierę i zanim został szkoleniowcem seniorów i przejął Glasgow Rangers, prowadził młodzież Liverpoolu.

Ten zespół to Klopp

– Ta remontada (odrobienie strat – red.) ma jedno imię: Juergen – mówił w studiu BeIN Sports Jose Mourinho, po czym wygłosił pean pochwalny na cześć Niemca. – W tym zwycięstwie nie chodziło o taktykę, o filozofię gry, a bardziej o serce, duszę i niesamowite więzi emocjonalne, jakie Jurgen tworzy z zawodnikami. Liverpool był blisko tego, by zakończyć sezon bez żadnych powodów do świętowania. A teraz jest o krok od zdobycia Pucharu Mistrzów. Juergen zasłużył na zwycięstwo w Champions League. Oczywiście w Liverpoolu wszyscy wykonują fantastyczną pracę, ale ten zespół to on, to odbicie jego osobowości – mówił Portugalczyk.

I faktycznie jakkolwiek by na wieczór na Anfield spojrzeć, wszystko zaczyna się i kończy na charyzmatycznym trenerze. To przecież postawiony pod ścianą Klopp, gdy dowiedział się, że w rewanżu nie będzie mógł skorzystać z Mohameda Salaha i Roberto Firmino (razem zdobyli 42 gole), nie zmienił taktyki, nie szukał nowych rozwiązań, tylko posłał do boju Origiego i Xherdana Shaqiriego (asysta).

Gdy w trakcie meczu kontuzji doznał Andy Robertson, decyzją Kloppa nie było wpuszczenie kolejnego obrońcy, tylko przesuniecie na tę pozycję Jamesa Milnera, a miejsce Anglika w środku pola zajął nikt inny, jak tylko wściekły na szkoleniowca Wijnaldum.

Przemowa w szatni

Legenda będzie pewnie zaczynać się od inspirującej przemowy Kloppa w szatni przed meczem, którą zaczął od słów: „Nie wierzę, że to możliwe, ale ponieważ to wy stoicie przed tym zadaniem, może się udać". Zakończyć miał z kolei wezwaniem, by albo przeszli do historii, albo „pięknie polegli".

Nawet chłopiec do podawania piłek kojarzy się z Kloppem. Podczas oglądania pierwszego meczu na Camp Nou analityk zauważył, że przy każdym stałym fragmencie gry piłkarze Barcelony komentują i kwestionują decyzję sędziego, długo zajmują pozycje. Klopp uczulał swoich piłkarzy, by starali się wykorzystać te momenty dezorganizacji i kazał odpowiednio poinstruować także trenera w akademii, odpowiedzialnego za chłopców do podawania piłek – Carla Lancastera.

Nie wiemy, jak potoczy się kariera 14-letniego Oakleya Cannoniera. Nie wiemy nawet, czy zostanie piłkarzem. Oczywiście idealnie by było, gdyby został legendą Anfield. Po raz drugi.

Zanim jednak powstaną pogłębione teksty, napisane zostaną książki, nakręcone filmy, trwa gorączkowe poszukiwanie bohaterów.

Angielski dziennik „Independent" znajduje bohatera nieoczywistego. Dziennikarze wyśledzili, że chłopiec do podawania piłek, który tak szybko ustawił futbolówkę w narożniku przy czwartej bramce, to 14-letni Oakley Cannonier. Pochodzący z Leeds dzieciak, zawodnik reprezentacji Anglii U-15, jest na tyle utalentowany, że zdarza mu się trenować w akademii Liverpoolu z rocznikiem o dwa lata starszym – tak przynajmniej donosi „Independent".

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Piłka nożna
Miał odejść, a jednak zostaje. Dlaczego Xavi nadal będzie trenerem Barcelony?
Piłka nożna
Polacy chcą zostać w Juventusie. Zieliński dołącza do mistrzów Włoch
Piłka nożna
Zinedine Zidane – poszukiwany, poszukujący
Piłka nożna
Pięciu polskich sędziów pojedzie na Euro 2024. Kto znalazł się na tej liście?
Piłka nożna
Inter Mediolan mistrzem Włoch. To będzie nowy klub Piotra Zielińskiego