Na zakończenie zjazdu europejskich partii skrajnej prawicy w połowie maja w Mediolanie, w którym wzięli udział przywódcy m.in. francuskiego Zjednoczenia Narodowego i Alternatywy dla Niemiec, Matteo Salvini wyjął z kieszeni różaniec i zaczął się modlić.
– Chcę podziękować za nasze zwycięstwo temu, który jest w niebie. Zawierzam naszą przyszłość i nasz los Niepokalanemu Sercu Maryi – ogłosił.
Franciszek od początku pontyfikatu starannie unika angażowania się w bieżącą politykę. Także i tym razem powstrzymał się od komentarza. Ale już nie sekretarz stanu Watykanu, drugi po papieżu najważniejszy hierarcha Stolicy Apostolskiej. „Konfrontacyjna polityka dzieli, podczas gdy Bóg należy do wszystkich. Powoływanie się na Boga dla własnych interesów jest zawsze bardzo niebezpieczne” – ostrzegł kardynał Pietro Parolin.
Jałmużnik podłącza prąd
To był kolejny epizod zaostrzającej się walki między najważniejszym włoskim politykiem a Ojcem Świętym. Stolica Apostolska i włoski rząd od końca II wojny światowej starają się utrzymywać przynajmniej poprawne stosunki. Często było to możliwe tylko dlatego, że Rzym podporządkowywał się naciskom Watykanu. Tak było choćby w 2007 r., gdy kardynał Camillo Ruini zdołał powstrzymać legalizację związków homoseksualnych.
Tym razem jednak obie strony znalazły się na kolizyjnym kursie. W poniedziałek Franciszek w specjalnym oświadczeniu uznał, że „dyskryminacja imigrantów jest sygnałem alarmowym moralnego załamania świata”. Papież, który kilka tygodni temu pojawił się w bazylice Świętego Piotra w towarzystwie kilkorga dzieci uchodźców z Syrii i Afganistanu, uczynił z obrony najsłabszych imigrantów jedną z osi pontyfikatu.