Z jednej strony Polsce nie zagraża dziś kryzys finansowy, niezależnie od tego, czy deficyt budżetowy wyniesie 0,1 czy 2 proc. PKB. Przede wszystkim dlatego, że jesteśmy krajem o stosunkowo niskim poziomie długu publicznego, więc nawet wyraźne pogorszenie stanu finansów państwa nie spowoduje jeszcze żadnego alarmu.
Jednak z drugiej strony zbilansowany budżet na rok 2020 to tak czy owak tylko niezbyt wyszukana księgowa sztuczka, mająca ukryć rzeczywiste pogorszenie się stanu polskich finansów publicznych. Dlaczego zbilansowany budżet jest księgową sztuczką?
Budżet bazuje na zbyt optymistycznych założeniach dotyczących wzrostu podatków. Najwyraźniej rządzący uważają, że skoro w przeszłości udawało się utrzymać niezłe tempo wzrostu PKB i zwiększać ściągalność podatków, to z pewnością będzie tak i w roku przyszłym. Wygląda jednak na to, że wzrost nam osłabnie, a możliwości zwiększenia ściągalności podatków się kurczą. Ale papier oczywiście jest cierpliwy i – wszystko.
To jednak wcale nie jest najgorsze. Gorsze jest to, że przy konstrukcji „zrównoważonego" budżetu zastosowano sztuczkę bardziej toporną – trwały wzrost wydatków, związany z większymi wydatkami socjalnymi i obniżkami podatków, sfinansowano za pomocą jednorazowych dochodów. Przede wszystkim jednorazowym zastrzykiem gotówki związanym z ostateczną likwidacją systemu OFE (co w przyszłości pogorszy i tak fatalną sytuację systemu emerytalnego), ale także dochodami ze sprzedaży częstotliwości 5G. Te pieniądze będą dostępne w roku 2020, ale już nie w latach kolejnych.
I to też nie jest najgorsze. Gorsze jest to, że najwyraźniej nie ustaje fala obietnic przed kolejnymi wyborami – tym razem związanych z dalszym obniżeniem wieku przechodzenia na emeryturę, co przełoży się na kolejne miliardy deficytu w ZUS.