Mamy nową świecką tradycję. Ni stąd, ni zowąd członek rządu mówi w mediach o rychłej zmianie prawa bądź nowym podatku. Wcześniej nigdy tego nie sygnalizowano, a przecież może to znacząco wpłynąć np. na prowadzenie biznesu. Przedsiębiorcy dostają więc palpitacji serca. Wybucha awantura. Rząd w popłochu wycofuje się rakiem, przekonując, że wszyscy się po prostu przesłyszeli.
Najnowszy przykład to tzw. „podatek od uciążliwości". Miałyby nim być obłożone wielkie sklepy. Specjalny algorytm wyliczałby tę uciążliwość na podstawie tworzących się wokół nich korków. Oraz koniecznych nakładów na przebudowę istniejącej już infrastruktury, w tym przede wszystkim dróg. O tym, że jest wola wprowadzenia takiego podatku – i to nawet od 1 stycznia – usłyszeliśmy w ubiegły wtorek rano. Po burzy, jaka się rozpętała i powszechnej krytyce, w środę wieczorem poszedł w świat komunikat „projektu (...) nie ma w tej chwili, nie jest przygotowywany".