Wyższe koszty uprawnień do emisji CO2 plus wyższe ceny węgla przyniosą nam za chwilę wzrost cen energii elektrycznej. Jak pisaliśmy kilka dni temu w „Rzeczpospolitej", w kontraktach terminowych na przyszły rok cena prądu dla firm jest droższa o 50 proc. Podwyżek należy się spodziewać również w przypadku ciepła systemowego. Bo podobnie jak w przypadku energii elektrycznej ciepło pozyskujemy głównie ze spalania węgla, a podczas tego procesu do atmosfery wydalane są miliony ton CO2. Jak piszemy dziś na stronach ekonomicznych, należy się spodziewać, że cena ciepła wzrośnie o ok. 25 proc., a o kolejne 11 podrożeje dystrybucja.

To zła wiadomość nie tylko dla portfela Kowalskiego, ale i dla jego zdrowia. Ciepło systemowe miało być jednym ze sposobów na walkę z tzw. niską emisją. Zamiast wielu źródeł ciepła dla domów jednorodzinnych, a co za tym idzie – wielu źródeł emisji CO2 i zanieczyszczeń, ciepło systemowe miało dać ciepło wielu mieszkańcom suburbii, emitując przy tym zdecydowanie mniej zanieczyszczeń.

Przy rosnących cenach centralnego ogrzewania z ciepłowni plan ograniczania smogu staje pod znakiem zapytania. Polak potrafi liczyć i widząc rosnące koszty, dwa razy się zastanowi, czy aby na pewno ciepło systemowe się opłaci. Niestety, rachunek ekonomiczny bierze górę nad kosztami zdrowia.

Sezon grzewczy ruszy za kilka tygodni. Rząd przygotował ważny program „Czyste powietrze", wart ponad 100 mld zł, który skupia się nie tylko na wymianie źródeł ciepła z kopciuchów na nowe piece, ale przede wszystkim na ograniczaniu zapotrzebowania domów na energię, czyli na termomodernizacji. Szkoda, że na dobrą sprawę ruszy dopiero w przyszłym roku.