UE walczy o gaz z Turkmenistanu

Bruksela na dobre włączyła się do gry o gaz z regionu Morza Kaspijskiego. Zaangażowaniu dyplomatycznemu Unii Europejskiej uważnie przypatrują się Rosja i Chiny.

Publikacja: 01.09.2015 21:00

Michał Romanowski

Michał Romanowski

Foto: materiały prasowe

Kalendarz Marosa Sefcovica, unijnego komisarza ds. energii, jest napięty. Pod jego nadzorem Bruksela liczy na wyrwanie się ze szpon Gazpromu, który dostarcza jedną trzecią gazu do Europy. Turkmenistan – jak zwykle – wyraża zainteresowanie współpracą. Układanka geopolityczna z Rosją i Chinami w tle może te wszystkie schematy zniweczyć. Zarówno Moskwa, jak i Pekin pilnie obserwują rozwój wypadków.

Jako niepodległy kraj Turkmenistan pojawił się na mapie świata w 1991 r. Do dziś pozostaje jednym z najbardziej zamkniętych zakątków globu. Władze w Aszchabadzie od lat wyznają zasadę neutralności. Nie biorą udziału w procesach integracji w regionie i starają się prowadzić opartą na surowcach wielowektorową politykę zagraniczną.

Właśnie dlatego Turkmenistan na tle innych krajów w Azji Centralnej to oaza stabilności. W przeciwieństwie do sąsiadów nie imają się go wojny wewnętrzne, konflikty etniczne czy protesty o charakterze socjalnym. Reżim prezydenta Gurbanguly Berdimuhamedowa skutecznie kontroluje społeczeństwo oraz przepływ informacji. Ten pustynny kraj ma bogate złoża gazu. Turkmenistan znajduje się w czołówce państw, jeśli chodzi o jego rezerwy. Jest także liczącym się producentem błękitnego paliwa. Gazem pochodzącym z Turkmenistanu zainteresowani są wszyscy kluczowi gracze energetyczni na świecie.

Bruksela nie jest tu wyjątkiem. Aszchabad z kolei, dążący do zwiększenia wydobycia, szuka nowych odbiorców. Co dla Unii Europejskiej jest dywersyfikacją dostaw, dla Turkmenistanu jest gwarancją popytu i otwarciem na nowe rynki. Na pierwszy rzut oka – pełna symbioza.

Tak jednak nie jest. Gdy strategiczne interesy Rosji i Chin dochodzą do głosu, wola obu stron – UE i Aszchabadu – może nie wystarczyć.

Do niedawna Rosja była największym gazowym partnerem Turkmenistanu. Wspólna sowiecka przeszłość, wliczając infrastrukturę, zbliżała te dwa kraje. W tym roku Moskwa ma jednak zamiar kupić dziesięć razy mniej kaspijskiego gazu niż kilka lat temu. Ta zmiana wiąże się z agresywną polityką Chin w Turkmenistanie i – szerzej – w regionie Azji Centralnej.

Aszchabad, wykorzystując incydent z wybuchem gazociągu do Rosji, znalazł nowego amatora na gaz. Pekin, ze swoim nieposkromionym apetytem na energię, doprowadził do szybkiej budowy nitki gazowej. Nowy gazociąg, otwarty w 2010 r., biegnie przez Uzbekistan i Kazachstan, łącząc Turkmenistan z zachodnimi Chinami. Pekin importuje większość gazu sprzedawanego przez Aszchabad. Przepustowość połączenia Azja Centralna–Chiny ma dojść w ciągu kilku lat do 65 miliardów metrów sześciennych rocznie. To niemal o jedną trzecią więcej niż dzisiaj.

Jako że eksport tego surowca stanowi 80 proc. całej wymiany handlowej kraju, prezydent Berdimuhamedow zdaje sobie sprawę z ograniczeń polityki jednego odbiorcy. Istnieje ryzyko, że relacja z Chinami będzie miała, podobnie jak z Rosją, charakter monopolistyczny.

Władze w Aszchabadzie przyjaznym okiem zerkają zatem na UE. A Bruksela ma nadzieję, że turkmeński gaz zasili projekt Południowego Korytarza Gazowego. Inicjatywa ta stoi jednak przed licznymi wyzwaniami. Do głównych należy polityka Rosji w regionie. Moskwa, niezainteresowana już surowcem z Turkmenistanu, zrobi wszystko, żeby zablokować dostęp UE do konkurencyjnego źródła energii.

Jednym z kluczowych instrumentów w rosyjskim arsenale są ciągnące się od dwóch dekad rozmowy na temat granic na Morzu Kaspijskim. Żeby Bruksela mogła się cieszyć błękitnym paliwem z regionu, niezbędny jest transkaspijski gazociąg między Azerbejdżanem a Turkmenistanem.

Tymczasem negocjacje na temat linii demarkacyjnych – fundamentalne dla realizacji tego połączenia – są często sabotowane i przedłużane przez Rosjan. Kolejny szczyt polityczny na temat statusu Morza Kaspijskiego odbędzie się w przyszłym roku w Kazachstanie. Wątpliwe jednak, aby doszło na nim do przełomowych decyzji.

Dodatkową przeszkodą dla projektu transkaspijskiego może być zniesienie międzynarodowych sankcji nałożonych na Iran. Teheran już teraz ostrzy zęby na samą myśl o uwolnieniu swojego eksportu gazowego, co będzie bezpośrednim zagrożeniem dla Turkmenistanu.

Położenie geopolityczne Aszchabadu – między Europą, Chinami a Rosja – jest jednocześnie przekleństwem i błogosławieństwem. Władze Turkmenistanu, w kontekście współpracy z UE, stoją tak naprawdę przed polityczną, nie ekonomiczną decyzją. Bruksela natomiast musi zewrzeć szyki, jeśli chce zwyciężyć w tej grze. Jej przeciwnicy to zaprawieni w bojach weterani wielu politycznych bitew.

Autor pracuje w warszawskim biurze German Marshall Fund. Jest członkiem Centrum Inicjatyw Międzynarodowych

Kalendarz Marosa Sefcovica, unijnego komisarza ds. energii, jest napięty. Pod jego nadzorem Bruksela liczy na wyrwanie się ze szpon Gazpromu, który dostarcza jedną trzecią gazu do Europy. Turkmenistan – jak zwykle – wyraża zainteresowanie współpracą. Układanka geopolityczna z Rosją i Chinami w tle może te wszystkie schematy zniweczyć. Zarówno Moskwa, jak i Pekin pilnie obserwują rozwój wypadków.

Jako niepodległy kraj Turkmenistan pojawił się na mapie świata w 1991 r. Do dziś pozostaje jednym z najbardziej zamkniętych zakątków globu. Władze w Aszchabadzie od lat wyznają zasadę neutralności. Nie biorą udziału w procesach integracji w regionie i starają się prowadzić opartą na surowcach wielowektorową politykę zagraniczną.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację