Jestem pewien, że wielu Polaków chętnie usłyszałoby o zupełnie innym programie. Można by go nazwać „Puknij się w głowę+". Polegałby on na tym, że niektórzy urzędnicy państwowi wzięliby do ręki jakiś ciężki przedmiot i stuknęli się w czoło. Celem tego programu, który zapewne UE chętnie by dofinansowała, byłoby właściwe ułożenie klepek w głowach tychże urzędników. Tak, by uruchomiony został proces „Myślenie 1.0" lub choćby pilotażowy „Myślenie 0.1 beta".
Brak tego programu fatalnie odbija się bowiem na realizacji głównego zadania władz państwowych – czyli zadbaniu o spokojny i jak najlepszy byt suwerena.
Fakty są bowiem dziś takie. Suweren ostatnio doświadcza stanu zwanego w psychologii dysonansem poznawczym. W skrócie polega to na tym, że nasze opinie na jakiś temat znacząco się różnią od tego, co widzimy na własne oczy. Na przykład: święcie wierzymy, że dziura w VAT została zasypana niemal całkowicie, dzięki czemu budżet jest w kondycji dobrej jak nigdy. Nagle bęc, okazuje się, że aby pomóc rodzicom niepełnosprawnych dzieci, trzeba obłożyć „daniną solidarnościową" najlepiej zarabiających ludzi w Polsce. Coś tu nie gra, prawda? Idźmy zatem dalej – rodzice tych dzieci idą do Sejmu przedstawić swoje racje. Są przekonani, że są tą częścią suwerena, której powinno być lepiej. Ale w Sejmie odgradzają ich parawanem, a nawet wykręcają ręce i szarpią. Widok kobiet szarpanych przez umundurowanych mężczyzn oznacza też, że najwyższy czas, aby stworzyć podprogram „Kultura w Sejmie+".
Suweren, który zachoruje w publicznym szpitalu, spotka rozgoryczonych rezydentów i zmęczone pielęgniarki. O ile w ogóle ich spotka, bo exodus kadr ze trwa w najlepsze. Czy to nie dysonans wobec informacji o wielkim sukcesie reformy systemu zdrowia? A gdy suweren pójdzie do apteki, aptekarz odmówi realizacji recepty. Bo jej druczek jest o 3 mm za szeroki. Tu można poczuć dysonans wobec postępującej cyfryzacji Polski.
Nic dziwnego, że po takich przygodach statystyczny suweren może mieć dość. I pójść na lotnisko, by polecieć gdzieś, gdzie ryzyko zderzenia z dysonansem jest mniejsze. Czyli może udać się dokądkolwiek. Ale nic z tego! Jeśli kupi bilet narodowego przewoźnika PLL LOT, którego zarząd odebrał właśnie tłuste nagrody za znakomite wyniki firmy, to nigdzie nie poleci. Bo najpierw będą mu „nawijać makaron na uszy", że lot się tylko opóźnia, bo samolot jeszcze nie wrócił z poprzedniego rejsu. A po kilku godzinach, gdy suweren już się oswoi z czekaniem, dowie się, że lot odwołano. Tydzień temu taki dysonans zebrał obfite żniwo na lotniskach w Warszawie, Poznaniu i Szczecinie, o czym szeroko informowały media. I to nie był niestety pierwszy i jedyny raz.