Francuzi obronili Unię przed dekompozycją

Emmanuel Macron w 1,5 roku przeprowadził skuteczną kampanię z pozoru antysystemową, a w rzeczywistości silnie zakorzenioną w tradycji wartości europejskich.

Aktualizacja: 18.05.2017 22:11 Publikacja: 18.05.2017 21:58

Francuzi obronili Unię przed dekompozycją

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Francja wybrała nowego prezydenta na pięcioletnią kadencję. Były to najprawdopodobniej najważniejsze wybory w krajach Unii Europejskiej od lat, które będą mieć kluczowy wpływ na przyszły kształt Europy. Wybór Marine Le Pen doprowadziłby najprawdopodobniej do upadku strefy euro i totalnej dekompozycji skomplikowanej konstrukcji UE.

Na szczęście tak się nie stało. Frustracja Francuzów skierowała się przeciwko tradycyjnemu establishmentowi partyjnemu (socjalistom i systemowej prawicy), ale prezydentem został ostatecznie świetnie wykształcony, doskonale rozumiejący wyzwania Francji i Europy Emmanuel Macron, który zaledwie w 1,5 roku przeprowadził bardzo skuteczną i efektowną kampanię tylko z pozoru antysystemową, w rzeczywistości silnie zakorzenioną w tradycji wartości europejskich, czyli głęboko republikańskich i wolnościowych.

Słuchając decydującej debaty Le Pen–Macron, trudno było oprzeć się wrażeniu, że przewodnicząca skrajnie prawicowego Frontu Narodowego nie miała swoim rodakom praktycznie nic do zaproponowania, argumenty o wyprowadzeniu Francji ze strefy euro były żenujące, a pomysł na sfinansowanie socjalnych obietnic wyborczych żaden!

Macron umiejętnie wypunktował skrajnie defetystyczny populizm swojej przeciwniczki (l'esprit de defaite), a sfrustrowani Francuzi nie mieli wyboru i zagłosowali zdecydowanie za rozsądkiem i przewidywalnością.

UE dwóch prędkości

Co ten wybór oznacza dla Polski? Pierwsza konstatacja to ta, że integracja UE będzie kontynuowana, a strefa euro przetrwa. Mimo że w tym roku czekają nas jeszcze jesienią wybory parlamentarne w drugim najważniejszym kraju Unii – Niemczech, to jednak tam sytuacja jest jasna i przewidywalna: wygra jedna lub druga partia systemowa, a populiści spod znaku AfD mogą liczyć co najwyżej na przekroczenie progu wyborczego.

Jeśli dołożyć do tego porażkę populizmu spod znaku Wildersa w Holandii, sukcesy gospodarcze premiera Rajoya w Hiszpanii i niewielkie ożywienie w targanej od dekady permanentnym kryzysem Grecji (za wszelką cenę walczącą o utrzymanie w strefie euro), to jedynym niestabilnym ogniwem twardego jądra UE pozostają Włochy.

Zwycięstwo prezydenta Macrona we Francji to praktyczny wybór koncepcji UE dwóch prędkości, czy nam się to podoba czy nie. Jej jądrem będą kraje tworzące strefę euro, a kraje poza tą strefą nie będą miały żadnego praktycznego wpływu na podejmowane decyzje integracyjne, a w średnim okresie z pewnością nie będą beneficjentem budżetu unijnego.

Gospodarka polska akurat jest nadmiernie uzależniona od środków unijnych, ekonomiści oceniają ich pozytywny wpływ wzrost gospodarczy na ok. 1,5 punktu procentowego rocznie, co musi przełożyć się na dosyć istotne wyhamowanie dynamiki wzrostu gospodarczego, dużo wolniejsze tempo doganiania Zachodu i istotne uszczuplenie źródeł finansowania inwestycji długoterminowych, na których opiera się rządowy plan wicepremiera Mateusza Morawieckiego.

W tej sytuacji, przy negatywnym podejściu obecnego rządu polskiego wobec wejścia do strefy euro, pozostaje tylko mądre wywieranie nacisku na twarde jądro UE, by Europa dwóch prędkości była opcją otwartą (opt-in). Rząd musiałby się wtedy tłumaczyć, dlaczego odrzuca pojedyncze projekty (jednolity rynek kapitałowy, bankowy i inne), a organizacje pracodawców oraz środowisko ekonomistów powinny dostarczać właściwych argumentów. I taką rolę chcemy odgrywać.

Dryf w kierunku Polexitu

Po wtóre: jest oczywistą prawdą, że UE wymaga reform, jak też to, że strefa euro nie jest doskonała, ale z tego absolutnie nic dla nas wynika, gdyż nie mamy wpływu na podejmowane decyzje. Dlatego też Polska potrzebuje strategii europejskiej, której najwyraźniej brakuje, a Europa nie może być pałką polityczną dla walczących ugrupowań politycznych.

Z dzisiejszej perspektywy widać już wyraźną tendencję, że wszystkie organizacje pracodawców w Polsce, jak również zdecydowana większość ekonomistów, dostrzegają przewagę zalet nad wadami akcesji Polski do strefy euro. Argumenty jej zwolenników i przeciwników były wielokrotnie omawiane w toczącej się od jakiegoś czasu debacie zapoczątkowanej bardzo ciekawym artykułem prof. Kołodki na łamach „Rzeczpospolitej".

Moim zdaniem Polska powinna była przystąpić do tej strefy razem ze Słowacją i krajami bałtyckimi, dzisiaj przy eurosceptycznym rządzie polskim nie możemy oczekiwać jego inicjatywy o złożeniu formalnego wniosku (co jest wyłączną kompetencją rządu). Dlatego też właściwym pytaniem jest, czy Polska ma jakąkolwiek strategię europejską. Odpowiedź jest zdecydowanie negatywna. Sformułowanie takiej strategii jest oczywistym zadaniem dla naszej klasy politycznej, ona musi być następnie przedstawiona naszym partnerom w UE, przy czym nie jest to problem naszych partnerów, tylko problem Polski.

Po trzecie: Francja wybrała najmłodszego prezydenta w historii V Republiki i jemu powierzyła kształtowanie nowej rzeczywistości tego kraju w ramach UE. Francuzi odrzucili puste slogany, frazesy pozbawione realnych recept na uzdrowienie sytuacji (nawet w pierwszych słowach po swojej zdecydowanej porażce Le Pen stać było tylko na stwierdzenie, że patrioci przegrali z mondialistami) i iluzje, że druga najsilniejsza gospodarka europejska może znaleźć lepsze perspektywy rozwojowe poza Unią Europejską i strefą euro.

Najpóźniej po tych wyborach Polska powinna zredefiniować swoją politykę europejską, gdyż grozi nam realna marginalizacja naszej pozycji w Europie z degradacją na jej peryferia, co bezpośrednio przyniesie bardzo negatywne skutki dla sfery realnej naszej gospodarki, a w konsekwencji przełoży się na portfele Polaków.

Konsekwentne psucie klimatu inwestycyjnego, destabilizacja systemu prawnego, ograniczanie prawa własności (ustawa o obrocie ziemią, projekt konfiskaty rozszerzonej, nieszanowanie praw właścicieli mniejszościowych spółek publicznych, wzrost udziału nieefektywnej własności państwowej w gospodarce poprzez noszącą znamiona nacjonalizacji operację zwaną repolonizacją szeregu istotnych gałęzi gospodarki), ograniczanie samorządów terytorialnych i działalności NGO, plany przejęcia mediów prywatnych i wiele innych dziwnych i chyba nie do końca przemyślanych kroków to już nie tylko peryferie UE, ale dryf w kierunku nieuniknionego Polexitu.

Najpierw przyjęcie euro

Po czwarte: wybory społeczeństw najważniejszych krajów UE interpretuję jako konieczność wzmożenia wysiłków Polski na rzecz spełnienia kryteriów konwergencji określonych w traktacie z Maastricht (co jest zawsze dobre dla gospodarki), rozpoczęcia poważnej dyskusji o warunkach wstąpienia Polski do strefy euro (wąż walutowy: na ten temat można i trzeba z UE dyskutować, gdyż to kryterium wydaje się dzisiaj równie przestarzałe, co ryzykowne, a Polska jest zbyt ważnym członkiem UE, którego rozsądny głos mógłby dodatkowo całej konstrukcji europejskiej nadać nowej dynamiki) i rozważenia odwrócenia dotychczasowego, moim zdaniem nieadekwatnego do wyzwań współczesności paradygmatu, według którego konwergencja w poziomie zamożności Polaków jest warunkiem przyjęcia wspólnej waluty.

Kolejność tej zależności powinna być odwrócona: najpierw przyjęcie euro, a ono z kolei napędzi nasz wzrost i zbliży zamożność Polaków do północy Europy, wzmocni wiarygodność inwestycyjną Polski i zwiększy skłonność inwestycyjną firm krajowych i zagranicznych.

Nie widzę tu żadnej sprzeczności z założeniami planu Morawieckiego, ale wręcz warunek sine qua non jego powodzenia! L'esprit de defaite Marine Le Pen poniósł właśnie klęskę, Polacy ze swoim dynamizmem, innowacyjnością, konkurencyjnością nie muszą obawiać się Europy, my tę Europę możemy i powinniśmy zdominować. Dlatego ostatnią rzeczą, której potrzebujemy, jest sianie strachu przed wydumanymi cywilizacyjnymi zagrożeniami europejskimi.

Autor jest głównym ekonomistą Pracodawców RP. W przeszłości był m.in. prezesem WestLB Bank Polska oraz szefem Polimeksu-Mostostalu.

Francja wybrała nowego prezydenta na pięcioletnią kadencję. Były to najprawdopodobniej najważniejsze wybory w krajach Unii Europejskiej od lat, które będą mieć kluczowy wpływ na przyszły kształt Europy. Wybór Marine Le Pen doprowadziłby najprawdopodobniej do upadku strefy euro i totalnej dekompozycji skomplikowanej konstrukcji UE.

Na szczęście tak się nie stało. Frustracja Francuzów skierowała się przeciwko tradycyjnemu establishmentowi partyjnemu (socjalistom i systemowej prawicy), ale prezydentem został ostatecznie świetnie wykształcony, doskonale rozumiejący wyzwania Francji i Europy Emmanuel Macron, który zaledwie w 1,5 roku przeprowadził bardzo skuteczną i efektowną kampanię tylko z pozoru antysystemową, w rzeczywistości silnie zakorzenioną w tradycji wartości europejskich, czyli głęboko republikańskich i wolnościowych.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO