Francja wybrała nowego prezydenta na pięcioletnią kadencję. Były to najprawdopodobniej najważniejsze wybory w krajach Unii Europejskiej od lat, które będą mieć kluczowy wpływ na przyszły kształt Europy. Wybór Marine Le Pen doprowadziłby najprawdopodobniej do upadku strefy euro i totalnej dekompozycji skomplikowanej konstrukcji UE.
Na szczęście tak się nie stało. Frustracja Francuzów skierowała się przeciwko tradycyjnemu establishmentowi partyjnemu (socjalistom i systemowej prawicy), ale prezydentem został ostatecznie świetnie wykształcony, doskonale rozumiejący wyzwania Francji i Europy Emmanuel Macron, który zaledwie w 1,5 roku przeprowadził bardzo skuteczną i efektowną kampanię tylko z pozoru antysystemową, w rzeczywistości silnie zakorzenioną w tradycji wartości europejskich, czyli głęboko republikańskich i wolnościowych.
Słuchając decydującej debaty Le Pen–Macron, trudno było oprzeć się wrażeniu, że przewodnicząca skrajnie prawicowego Frontu Narodowego nie miała swoim rodakom praktycznie nic do zaproponowania, argumenty o wyprowadzeniu Francji ze strefy euro były żenujące, a pomysł na sfinansowanie socjalnych obietnic wyborczych żaden!
Macron umiejętnie wypunktował skrajnie defetystyczny populizm swojej przeciwniczki (l'esprit de defaite), a sfrustrowani Francuzi nie mieli wyboru i zagłosowali zdecydowanie za rozsądkiem i przewidywalnością.
UE dwóch prędkości
Co ten wybór oznacza dla Polski? Pierwsza konstatacja to ta, że integracja UE będzie kontynuowana, a strefa euro przetrwa. Mimo że w tym roku czekają nas jeszcze jesienią wybory parlamentarne w drugim najważniejszym kraju Unii – Niemczech, to jednak tam sytuacja jest jasna i przewidywalna: wygra jedna lub druga partia systemowa, a populiści spod znaku AfD mogą liczyć co najwyżej na przekroczenie progu wyborczego.