Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu, namawiał w„Rzeczpospolitej", by w sprawach strefy euro nie wracać do dyskusji z przeszłości. Ma rację? I tak, i nie. Ma rację, że przypominanie po raz tysięczny założeń teorii optymalnych obszarów walutowych Roberta Mundella byłoby dręczeniem czytelników. Poza tym w strefie euro nie chodzi przecież głównie o korzyści z wymiany handlowej, które – jak wykazał dekadę temu Richard Baldwin – okazały się mniejsze, niż zakładano. Strefa euro to głównie część planu stworzenia Europy bez wojen, który się powiódł.
Widziałem w Dolomitach mszę upamiętniającą jedną z bitew I wojny światowej. Wspaniałe było widzieć, że Włochów i Austriaków nie dałoby się dzisiaj namówić, by do siebie strzelali. Alpejskich strzelców obu krajów łączy dziś dużo więcej niż zamiłowanie do pysznej grappy.
Z drugiej strony, jeśli mamy myśleć o naprawie strefie euro, to jej przeszłość trzeba jednak przypominać, by wiedzieć, z czym mamy do czynienia. A mamy do czynienia z czymś, co można zmieniać tylko w jedną stronę. Sięgając bowiem do porównania Luigi Zingaleza, wprowadzenie wspólnej waluty było podobne do spalenia okrętów przez Corteza, który to zrobił, by jego szczupłe oddziały wiedziały, że nie mają odwrotu.
Rozjazd kosztowej konkurencyjności
O nieoczekiwanie trudnej historii strefy euro przesądziło kilka nie zawsze fortunnych decyzji. Jedną z nich było to, że okręty spalono (wprowadzając wspólną walutę) za wcześnie. Gdyby poczekano choć dwie dekady, zostawiając 15-proc. pasmo wahań kursowych, wprowadzone po konferencji w Rambouillet w 1993 r, to w pierwszej połowie poprzedniej dekady Hiszpania mogłaby podnieść znacząco stopy procentowe i zmniejszyć skalę boomu mieszkaniowego, który graniczył już z szaleństwem, skoro w 2004 r. zbudowano w Hiszpanii więcej domów niż w reszcie strefy euro.
O tym, że nie zostawiono na dłużej 15-proc. pasma wahań, rozstrzygnęła historia. Na początku lat 90. Francja zaproponowała Niemcom, by zgodziły się na wspólną walutę w zamian za zgodę na zjednoczenie z NRD. Proeuropejskim Niemcom nie wypadało na to nie przystać, choć uważali, że na euro za wcześnie.