Stagflacja za progiem? Nie sądzę...

Obniżanie się tempa wzrostu płacy realnej dobrze tłumaczy, dlaczego zwalnia tempo wzrostu spożycia indywidualnego i PKB.

Aktualizacja: 21.03.2020 12:25 Publikacja: 21.03.2020 12:17

Stagflacja za progiem? Nie sądzę...

Foto: Adobe Stock

W felitonie zatytułowanym „Czy idziemy w stronę stagflacji” opublikowanym w Rzeczpospolitej (25.02.2020) prof. Witold Orłowski snuje raczej niepokojący obraz przyszłości gospodarczej kraju. Z głównymi tezami tego felietonu trudno się jednak zgodzić. Mam wrażenie, że intencją tego felietonu jest raczej szerzenie paniki – i „wbijanie szpilek rządowi” - niż rzeczowy osąd sytuacji.

Już sam termin „stagflacja” może wzbudzać jakiej nieokreślone (a więc i groźne) skojarzenia. Tymczasem o stagflacji mówi się wtedy, gdy jednocześnie występuje, uporczywie, bardzo wysoka inflacja i bardzo wysokie bezrobocie. Obecnie bezrobocie jest bardzo niskie (co prof. Orłowski sam przyznaje). Obecnej sytuacji nie można więc żadną miarą określić mianem stagflacji. Ale może faktycznie idziemy w stronę stagflacji? Otóż nawet gdyby przyjąć, że wysoka inflacja się utrwali, to potrzeba by jeszcze, aby powróciło wysokie bezrobocie. Tymczasem, sam autor roni łzy nad pogłębiającym się deficytem siły roboczej, zwłaszcza w perspektywie kilku następnych lat. Oczywiście, deficyt siły roboczej jest raczej przeciwieństwem bezrobocia...Trzeba się na coś zdecydować: mamy się obawiać wysokiego bezrobocia czy wysokich niedoborów pracowników?

Witold Orłowski oczekuje też wysokiej inflacji, którą przypisuje – wyłączając zjawiska incydentalne – przede wszystkim rosnącym płacom (te zaś z kolei spadającemu bezrobociu). Otóż związek pomiędzy zmianami stopy bezrobocia a tempem wzrostu średniej płacy nominalnej w sektorze przedsiębiorstw jest od dłuższego czasu żaden. Ściślej mówiąc, od początku 2014 r. (gdy rozpoczął się systematyczny spadek stopy bezrobocia od poziomu 14 proc. – do obecnych 5.5 proc), tempo wzrostu płacy jest praktycznie nieskorelowane ze zmianami stopy bezrobocia.

Tempo wzrostu przeciętnego miesięcznego nominalnego wynagrodzenia brutto i wskaźnik inflacji (względ

Tempo wzrostu przeciętnego miesięcznego nominalnego wynagrodzenia brutto i wskaźnik inflacji (względem analogicznego miesiąca roku poprzedniego), w proc. / Źródło: GUS.

Związek rosnących płac z inflacją jest również iluzoryczny (por. wykres). Jak widać, od połowy 2014 r. do listopada 2016 r. mieliśmy do czynienia z deflacją – obniżaniem się wskaźnika cen detalicznych. W tym czasie średnia płaca rosła systematycznie (nominalnie o blisko 4 proc. – a realnie jeszcze bardziej!). Dalszy, przyspieszający, wzrost płacy (od początku 2017 r. do maja 2018 r.) przebiegał przy umiarkowanej (a nawet obniżającej się inflacji). Inflacja przyspiesza od początku 2019 r. – przy hamującym tempie wzrostu płacy średniej. „Teoria” inflacji prof. Orłowskiego nie wytrzymuje więc konfrontacji z faktami.

Warto zauważyć coś innego. A mianowicie, od początku 2019 r. systematyczne obniża się tempo wzrostu płacy realnej – od 6,6 proc. w styczniu 2019 r. do 2,6 proc. w styczniu 2020 r. Obniżanie się tempa wzrostu płacy realnej dobrze tłumaczy, dlaczego zwalnia tempo wzrostu spożycia indywidualnego i PKB. Zwyczajnie, słabnie impuls popytowy: przy niskim realnym wzroście dochodów pracowniczych nie ma co liczyć na silny wzrost PKB! Silny wzrost gospodarczy wymaga – z reguły – stosownie silnego wzrostu płac realnych (względnie innych dochodów sektora gospodarstw domowych).

Prof. Orłowski dostrzega potrzebę „sięgnięcia po narzędzia skutecznej (choć często bolesnej) walki z inflacją”. Domniemuję, że ma on na myśli zaaplikowanie szokowego wzrostu stóp procentowych w nadziei wywołania recesji z bezrobociem o tak dużej skali, by móc „siłą” stłumić inflację. Sądzę, ze ta kuracja byłaby gorsza od choroby. To własnie byłaby stagflacja! Doświadczenie (także terapii „szokowych” z lat 1990-91 i 1998-2000) dowodzi, że owszem, głębokie bezrobocie i recesję da się względnie łatwo sprowokować (m.in. poprzez skokowe podrożenie kredytów obrotowych niezbędnych dla normalnego funkcjonowania większości firm). Zła wiadomość jest taka, że ta metoda zduszenia inflacji wymaga czasu i nie zawsze jest ostatecznie skuteczna jeśli idzie o inflację. (Jest za to zawsze skuteczna jeśli idzie o zduszenie koniuktury).

Inna „dobra rada” prof. Orłowskiego to postulat „powrócenia do działań na rzecz długookresowej stabilności finansow publicznych...”. W tłumaczeniu na język potoczny, oznacza to postulat ograniczenia deficytu finansów publicznych: wzrost podatków i cięcie wydatków. Trudno jest zrozumieć dlaczego taką właśnie politykę można proponować w sytuacji, gdy, jak się twierdzi, „wzrost PKB wyhamował prawie do zera”. Czyżby prof. Orłowski nie znał podstawowej reguły konwencjonalnej polityki fiskalnej? Reguła ta dopuszcza – ba, zaleca – reagowanie na zagrażającą recesję zwiększaniem deficytu fiskalnego.

Ostatnia kwestia, do ktorej trzeba sie odnieść ma związek z systemem emerytalnym. W tym kontekscie pojawia się pretensja o „przejadanie aktywów, które miały być rezerwami na cięższe czasy”. Najwyraźniej, prof. Orłowski zdaje się wierzyć, że owe „aktywa” można zmagazynować, jak ziemniaki na zimę.

Autor jest emerytowanym pracownikiem Wiedeńskiego Instytutu Międzynarodowych Porównań Gospodarczych

W felitonie zatytułowanym „Czy idziemy w stronę stagflacji” opublikowanym w Rzeczpospolitej (25.02.2020) prof. Witold Orłowski snuje raczej niepokojący obraz przyszłości gospodarczej kraju. Z głównymi tezami tego felietonu trudno się jednak zgodzić. Mam wrażenie, że intencją tego felietonu jest raczej szerzenie paniki – i „wbijanie szpilek rządowi” - niż rzeczowy osąd sytuacji.

Już sam termin „stagflacja” może wzbudzać jakiej nieokreślone (a więc i groźne) skojarzenia. Tymczasem o stagflacji mówi się wtedy, gdy jednocześnie występuje, uporczywie, bardzo wysoka inflacja i bardzo wysokie bezrobocie. Obecnie bezrobocie jest bardzo niskie (co prof. Orłowski sam przyznaje). Obecnej sytuacji nie można więc żadną miarą określić mianem stagflacji. Ale może faktycznie idziemy w stronę stagflacji? Otóż nawet gdyby przyjąć, że wysoka inflacja się utrwali, to potrzeba by jeszcze, aby powróciło wysokie bezrobocie. Tymczasem, sam autor roni łzy nad pogłębiającym się deficytem siły roboczej, zwłaszcza w perspektywie kilku następnych lat. Oczywiście, deficyt siły roboczej jest raczej przeciwieństwem bezrobocia...Trzeba się na coś zdecydować: mamy się obawiać wysokiego bezrobocia czy wysokich niedoborów pracowników?

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację