O usunięciu drzew na granicy dwóch nieruchomości: gminnej i prywatnej, zawiadomiła straż miejska. Wycięty klon miał ponad 2 m 30 cm obwodu, kasztanowiec prawie 2 m.
Było to pokłosie tzw. lex Szyszko, czyli nowelizacji ustawy o ochronie przyrody, na mocy której w okresie od 1 stycznia 2017 r. do 16 czerwca 2017 r., czyli aż do jej zmiany, nie trzeba było posiadać zezwolenia na usunięcie drzew z prywatnych nieruchomości, na cele niezwiązane z prowadzeniem działalności gospodarczej. Efektem tej ustawy stała się masowa wycinka drzew w całej Polsce.
Czytaj także: Czy za wycinkę zapłaci właściciel drzew, czy ten kto je wyciął - wyrok NSA
Właścicielka działki wyjaśniła, że wprawdzie to ona zleciła usunięcie drzew, ale nie rosły one w jakiejś części na sąsiedniej nieruchomości, lecz tylko na jej posesji. Granicę między działkami wytyczył geodeta, oznaczając ją palikami.
Ustalono, że wycięcie drzew nastąpiło bez zezwolenia. Wprawdzie w przejściowym okresie półrocza 2017 r. można było wycinać bez zezwolenia drzewa na prywatnych posesjach, jeżeli nie miało to związku z działalnością gospodarczą, ale dotyczyło to tylko osób fizycznych. Natomiast sąsiednia działka należała do gminy. Na wycinkę drzew, które w jakiejś części znajdowały się na jej terenie, wymagane więc było zezwolenie, przewidziane w ustawie o ochronie przyrody, oraz zgoda posiadacza sąsiedniej działki.