Po każdym gwałtownym deszczu woda wdziera się do budynków, a niektóre ulice zamieniają się w rwące potoki. Winna jest nie tylko zmiana klimatu, ale i przepisy, inwestycje, zatykająca się kanalizacja czy powszechna „betonoza".
Mszczą się złe przepisy
W wielu wypadkach podtopieniom winne są przepisy.
– Przez lata uregulowania określające możliwość inwestycji na terenach zalewowych były dosyć liberalne, co często prowadziło do ich sytuowania na terenach zagrożonych powodzią – twierdzi Konrad Młynkiewicz, radca prawny, dyrektor Działu Prawa Administracyjnego w Kancelarii Prawnej Sadkowski i Wspólnicy. – Również wiele z miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego marginalnie traktowało zagrożenie powodziowe. W konsekwencji starostwa wydawały pozwolenia na budowę na takich terenach. Unijne uregulowania narzuciły obowiązek przygotowania map ryzyka powodziowego. Przepisy wprowadzały ograniczenia nowej zabudowy na terenach z tego typu ryzykiem. Pojawiły się również przepisy zobowiązujące organy stanowiące gmin do uwzględnienia w aktach planowania przestrzennego ryzyk umieszczonych w mapach zagrożenia powodziowego oraz mapach ryzyka powodziowego. Prawo wodne, które weszło w życie kilka lat temu, wygasiło ponadto decyzje o warunkach zabudowy wydane dla nieruchomości zagrożonych powodzią. W tych przypadkach inwestorzy musieli ubiegać się o nowe warunki na innych, ostrzejszych zasadach. Ale to, co zostało wybudowane, zostało. Problem więc nie zniknął – uważa mec. Konrad Młynkiewicz.
Czytaj także: