Co pewien czas firma Deutsche Grammophon, z którą Polak ma podpisany kontrakt od początku kariery, publikowała co prawda jego kolejne albumy. Od dawna były to jednak wyłącznie nagrania dokonane z innymi artystami – koncerty fortepianowe, muzyka kameralna.
Wiadomo było wszakże, że w archiwach firmy leżą gotowe materiały na solowe płyty, m.in. z muzyką Franza Schuberta. Krystian Zimerman nie zgadzał się na ich publikację, bo nie był do końca zadowolony z tego, co zarejestrował.
I oto od ubiegłego piątku na świecie jest dostępna jego płyta poświęcona właśnie Schubertowi, ale pianista nie zdecydował się upublicznić wcześniejszych interpretacji. Dwie ostatnie sonaty, napisane przez tego kompozytora tuż przed śmiercią, nagrał zimą ubiegłego roku.
– Wykonuję je, podobnie jak ostatnie sonaty Beethovena, od ponad 30 lat – wyjaśnia Krystian Zimerman. – Ciągle jednak czułem przed nimi ogromny respekt, w przypadku Schuberta była to wręcz trema. W końcu przy okazji moich 60. urodzin uświadomiłem sobie, że muszę wreszcie znaleźć w sobie wystarczająco dużo odwagi, bo jeśli nie nagram ich teraz, potem może być już za późno.
Krąży od dawna wiele opowieści o tym, jak pracuje w studiu. – Zazwyczaj bardzo długo szukam dźwięku i do szału doprowadza mnie reżyser, który mówi mi, że tego i tak nie słychać, że to są drobne niuanse – opowiadał kiedyś w wywiadzie. – Elektronika musi być, ale największy problem w tym, żeby jej nie było słychać, żeby była „niewidzialna". Trzeba brać tyle naturalnego dźwięku z sali, ile tylko można, każde, najdrobniejsze domieszanie elektroniki wypacza obraz nagrania. Można w ten sposób uzyskać czasem wręcz fascynujący efekt, ale to nie będzie prawda.