„New York Times" nazwał go trębaczem wolności ducha, myśli i jazzu, a „The New Yorker" uznał za najbardziej oryginalnego i twórczego trębacza jazzowego na świecie. Z kolei recenzent amerykańskiego magazynu „Stereophile" widział w nim następcę Milesa Davisa.
Stańko nie cieszyłby się takim uznaniem i sławą w świecie, gdyby nie nagrywał swoich albumów dla prestiżowej wytwórni ECM Records. Szef tej niezależnej oficyny Manfred Eicher zaproponował mu nagranie albumu „Balladyna" już w grudniu 1975 roku. Eicher znał płyty polskiego jazzu, a szczególnie cenił „Astigmatic" Krzysztofa Komedy, na której zapewne po raz pierwszy usłyszał trąbkę Stańki.
Wiele lat wcześniej niemiecki krytyk Joachim Ernst Berendt nazwał Tomasza Stańkę pierwszym w Europie trębaczem, który gra free jazz. Zanim do tego doszło, urodzony w Rzeszowie 11 lipca 1942 r. syn prawnika i nauczycielki rozpoczął naukę w podstawowej szkole muzycznej w Krakowie w klasie skrzypiec. Po wysłuchaniu koncertu kwartetu Dave'a Brubecka w klubie Rotunda w 1958 r. postanowił zostać jazzmanem. Zaczął chodzić do klubu Helikon i brał udział w jam session. Od 1959 r. uczył się grać na trąbce w średniej szkole muzycznej, by kontynuować naukę na Wydziale Instrumentalnym AM w Krakowie w klasie trąbki u prof. Ludwika Lutaka.
– Najbardziej paradoksalne jest to, że kiedy w latach 60. grałem już ze swoim kwintetem, ojciec przestrzegał, że z jazzu nie wyżyję, żebym skończył szkołę, która da mi zabezpieczenie na przyszłość i pewny zarobek – opowiadał mi w wywiadzie. – Mówił: „Poczekaj, zęby ci wypadną i co będziesz robił?". A mnie wypadły zęby i dopiero wtedy zrobiłem karierę! Na pewno patrzył przez pryzmat własnego życia, swojej młodości, kiedy muzyka nie dawała pewnego utrzymania, nie była poważana. Zawodem gwarantującym zarobek był choćby szewc. Jak się źle uczyłem, kolega ojca mawiał: „Do szewca go oddaj".