Niezamierzoną konsekwencją płacy minimalnej jest wypychanie z rynku pracy części osób o najniższych zarobkach. Dlatego wymaga daleko idącej ostrożności – to wniosek z niedawnego raportu Lithuanian Free Market Institute. Tymczasem w Polsce proces ustalania płacy minimalnej jest wynikiem przetargu politycznego pomiędzy kolejnymi rządami, związkowcami i pracodawcami.

Głośna praca Jardim i in. z 2017 roku opisuje negatywne skutki wysokiej podwyżki płacy minimalnej w Seattle w 2016 roku. Część osób straciła pracę, a część była zmuszona pracować mniej godzin, w wyniku czego łączna liczba godzin pracy osób zarabiających stawki zbliżone do minimalnych spadła o 9%. Jednocześnie godzinowe płace osób, które pracę zachowały, wzrosły jedynie o 3% pomimo krótszych godzin pracy. W efekcie osoba, która zarabiała w okolicy płacy minimalnej przed podwyżką, straciła przeciętnie 1500 dolarów rocznego dochodu.

Analizę Jardim i in. umożliwiło wykorzystanie danych rejestrowych indywidualnych osób. Kiedy takie dane nie są dostępne i nie można jednoznacznie wyodrębnić grupy o zarobkach zbliżonych do pacy minimalnej, często wykorzystuje się grupy o niższych zarobkach, np. pracowników gastronomii lub nastolatków. Takie przybliżenia są jednak dalece niedoskonałe. Autorzy pokazali, że gdyby użyli takich przybliżeń zamiast szczegółowych danych rejestrowych to otrzymaliby zupełnie inne wyniki. W Polsce dane rejestrowe nie są udostępniane.

Od wstąpienia Polski do Unii Europejskiej, produktywność pracy realnie wzrosła o 42%, wynagrodzenia o 46%, a płaca minimalna aż o 87%. Tylko w 3 innych krajach UE różnica między wzrostem płacy minimalnej a produktywnością była większa. Efektów nie znamy, szczególnie w kontekście wprowadzenia godzinowej stawki minimalnej. Załóżmy jednak, że inaczej niż w Seattle, grupa najmniej zarabiających jako całość by zyskała. Czy wtedy zamknięcie części z nich dostępu do legalnego rynku pracy, nawet dając im w zamian zasiłki, byłoby w porządku? Na pewno nie z perspektywy ich wolności gospodarczej.