Trudno się z tym zgodzić. Po pierwsze, wyrażone wprost w Prawie przedsiębiorców zasady ogólne obowiązywały wcześniej. Np. zasada „co nie jest prawem zabronione, jest dozwolone" jest tylko skonkretyzowaniem bardziej ogólnej zasady wolności działalności gospodarczej, wpisanej zarówno do Konstytucji RP z 1997 roku, jak i do wszystkich wcześniejszych ustaw dotyczących działalności gospodarczej. Z tego, że wykonywanie działalności gospodarczej jest wolne, z zachowaniem warunków określonych przepisami prawa, bezpośrednio wynika, że dozwolone jest to, co nie jest prawem zabronione.

Po drugie, w przypadku kolizji norm prawnych przepis szczególny ma pierwszeństwo przed przepisem ogólnym (zasada lex specialis derogat legi generali). Jeśli zatem przepis szczególny zakazuje jakiejś działalności (np. handlu w niedziele), to przedsiębiorca nie może tego zakazu łamać, powołując się na przepis ogólny. Innymi słowy, wpisanie zasad ogólnych nie likwiduje podstawowego problemu istnienia drobiazgowych regulacji (przepisów szczególnych), od których często przewiduje się liczne i niejasno opisane wyjątki, dające dużą swobodę interpretacyjną.

Z tego drugiego powodu wielu prawników uważa, że zapisane w ustawach zasady ogólne pełnią rolę ornamentów – cieszą oko adresatów aktu, ale nie mają dla nich żadnego praktycznego znaczenia. Warto tutaj zauważyć to, o czym wielu zapomina: doniosłość ustawy Wilczka wzięła się nie z zapisania w niej zasady „co nie jest prawem zabronione, jest dozwolone", lecz z tego, że była ona wielkim przedsięwzięciem deregulacyjnym: uchylała szkodliwe przepisy, a nawet całe akty prawne – ustawy, dekrety i rozporządzenia (rozdziały 5 i 6). To dzięki temu ustawa Wilczka stała się pierwszym etapem budowy w Polsce wolnorynkowego kapitalizmu. Bez tego, mimo wpisania zasady „co nie jest prawem zabronione, jest dozwolone", nie uwolniłaby z oków socjalizmu przedsiębiorczości Polaków.

Obecny rząd przeważnie zmierza w odwrotnym kierunku – drobiazgowego i coraz szerszego ustawowego uregulowania różnych rodzajów działalności. „Konstytucja biznesu" jest w tym kontekście tylko zaklęciem mającym pokazać, że rząd PiS chce ułatwić życie przedsiębiorcom. Drobne, a dla wielu przedsiębiorców wręcz nieodczuwalne zmiany na lepsze, wprowadzone w ramach pakietu „100 zmian dla firm", bledną w obliczu niezwykle szkodliwych ustaw o ograniczeniu obrotu ziemią rolną, ograniczeniu możliwości otwierania nowych aptek, zakazie handlu w niedziele czy upaństwowieniu ratownictwa medycznego (by dać kilka przykładów). Polskie firmy potrzebują zakrojonej na szeroką skalę deregulacji, a nie ustawowych ozdobników, których wprowadzeniu towarzyszą groźby o nowelizacji prawa karnego, jeśli przedsiębiorcy w korzystaniu ze swojej wolności posuną się w opinii rządu za daleko Takie słowa wypowiedział Mateusz Morawiecki, zapowiadając w 2016 roku „konstytucję biznesu" na Kongresie 590 w Rzeszowie – i, niestety, te słowa najlepiej oddają podejście obecnej władzy do sektora prywatnego w gospodarce.

Marcin Zieliński,  Forum Obywatelskiego Rozwoju