Wyścig pociągu Kopacz z szydłobusem

Weekend obfitował w polityczne podróże, więc również dzisiejsze gazety skupiają się na polityce. Można odnieść wrażenie, że do odjeżdżającego z peronu pociągu po władzę chcą też wsiąść pasażerowie na gapę.

Aktualizacja: 29.06.2015 09:54 Publikacja: 29.06.2015 08:27

Wyścig pociągu Kopacz z szydłobusem

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała Waldemar Kompała

„Kiedy Beata Szydło wsiadała do szydłobusa, by wyruszyć do Bełchatowa, premier Ewa Kopacz jechała pociągiem do Sopotu. W weekend obie ruszyły w Polskę po głosy wyborców" – informuje „Gazeta Wyborcza". Z relacji zawartej w dzienniku Adama Michnika można wywnioskować, że odbiór społeczny obecnej pani premier orasz potencjalnej szefowej rządu jest nieco inny. Bo o ile Szydło w Bełchatowie witano spontanicznymi okrzykami: "Be-a-ta!, Be-a-ta!", to Kopacz w Słupsku przywitał tylko prezydent tego miasta Robert Biedroń, który zresztą miał w tym interes, bo w związku z problemem ze sfinansowaniem aquaparku miasto stanęło na granic zapaści finansowej.

Alarmujące dla Kopacz tony brzmią nie tylko w relacji „Wyborczej" z politycznego weekendu, ale także w komentarzu Mirosława Czecha na drugiej stronie tej gazety „Piarowcy PO wymyślili akcję 'Kolej na Ewę', która ma przynieść dwa efekty – być odpowiedzią na szydłobus oraz pokazać, że przewodnicząca PO rozmawia z ludźmi. Zamysł dobry, lecz 'przefajnowany'" – ubolewa Mirosław Czech. Chwali przy tym ripostę piarowców PiS, którzy odpowiedzieli, że do niektórych miast Kopacz nie dojedzie, bo nie ma tam sieci kolejowej.

Mirosław Czech zauważa też, że Polakom bardziej podoba się Szydło niż Kopacz, gdyż 43 proc. uważa, że to ona będzie lepszym premierem. Wygląda na to, że wyborców nie przerażają nawet koszty ewentualnej realizacji programu wiceprezes PiS. „Rzeczpospolita" wyliczyła, że szereg postulatów m.in. rozmontowanie systemu emerytalnego i zasiłek na dziecko dla rodzin o mniejszych dochodach będą kosztować łącznie 40-50 mld złotych.

Wszyscy więc zgodzą się chyba z tym, że kampania wyborcza, czyli pociąg po władzę, już ruszyła i to z odpicowanego dworca (zdaniem „Faktu" specjalnie dla pani premier umyto peron w Sopocie). Do tego właśnie pociągu na gwałt starają się wsiąść inni pasażerowie.

Jednym z nich jest Paweł Kukiz. Sobotni zjazd jego sympatyków w Lubinie miał być pierwszym punktem na drodze Kukiza do Sejmu. Na drugiej stronie „Rzeczpospolitej" Michał Szułdrzyński twierdzi jednak, że spotkanie wypadło źle. Powód? Kukiz wbrew zapowiedziom nie przedstawił żadnego programu. „Brak programu połączony z radykalizmem sprawia, że Paweł Kukiz może odstraszyć wszystkich tych, którzy w maju chcieli tylko dać żółtą kartkę obecnym elitom politycznym" – sugeruje publicysta w komentarzu zatytułowanym „Radykalny Kukiz nadzieją dla Platformy".

Nie powinno więc dziwić, że w tej sytuacji do pociągu starają się wsiąść pasażerowie na gapę. Jednym z nich jest Janusz Korwin-Mikke. „Rzeczpospolita" pisze, że partia KORWiN zamówiła badanie, z którego wynika, że może odzyskać elektorat utracony na rzecz Kukiza.

Innymi pasażerami na gapę są Andrzej Rozenek i Grzegorz Napieralski. Zdaniem „Rzeczpospolitej" w poniedziałek rano mają przedstawić kształt swojego nowego projektu politycznego. Napieralski w sobotę zresztą opuścił już SLD, którego przecież w przeszłości był przewodniczącym.

Z pociągu do władzy niektórzy pasażerowie jednak zdążyli już wysiąść, a mówiąc ściślej zostali brutalnie wyrzuceni. Takim poobijanym byłym pasażerem jest były marszałek Sejmu Radosław Sikorski.

Udzielił wywiadu najnowszemu „Newsweekowi", z którego wynurza się obraz człowieka głęboko skrzywdzonego przez los. Sikorski uważa się za osobą zasłużoną. „Ja grzecznym chłopcem nie byłem. Ani za komuny, ani w Afganistanie, ani w Angoli, ani wśród żołnierzy w MON..." – wylicza.

Dlatego dziwi się tym, jak źle go potraktowano. „Więc jeżeli teraz standardem jest, że niezależnie od tego, co zrobiłeś, co potrafisz i jakie masz dokonania, wystarczy jeden koszarowy dowcip przy kielichu i eliminują cię z życia publicznego, to obawiam się, że ta cena jest zbyt wysoka" – żali się w rozmowie z Tomaszem Lisem.

„Kiedy Beata Szydło wsiadała do szydłobusa, by wyruszyć do Bełchatowa, premier Ewa Kopacz jechała pociągiem do Sopotu. W weekend obie ruszyły w Polskę po głosy wyborców" – informuje „Gazeta Wyborcza". Z relacji zawartej w dzienniku Adama Michnika można wywnioskować, że odbiór społeczny obecnej pani premier orasz potencjalnej szefowej rządu jest nieco inny. Bo o ile Szydło w Bełchatowie witano spontanicznymi okrzykami: "Be-a-ta!, Be-a-ta!", to Kopacz w Słupsku przywitał tylko prezydent tego miasta Robert Biedroń, który zresztą miał w tym interes, bo w związku z problemem ze sfinansowaniem aquaparku miasto stanęło na granic zapaści finansowej.

Pozostało 83% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kraj
Śląskie samorządy poważnie wzięły się do walki ze smogiem
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Kraj
Afera GetBack. Co wiemy po sześciu latach śledztwa?
śledztwo
Ofiar Pegasusa na razie nie ma. Prokuratura Krajowa dopiero ustala, czy i kto był inwigilowany
Kraj
Posłowie napiszą nową definicję drzewa. Wskazują na jeden brak w dotychczasowym znaczeniu
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Kraj
Zagramy z Walią w koszulkach z nieprawidłowym godłem. Orła wzięto z Wikipedii