Twitter usunął, a Facebook zawiesił konto prezydenta USA. Apple, Google i Amazon de facto zamknęły niezależny serwis społecznościowy Parler, z którego Donald Trump zamierzał w zastępstwie korzystać. Czy powinniśmy się bać potęgi największych platform technologicznych?
Odpowiedź jest oczywista: powinniśmy. Abstrahując od oceny kontrowersyjnego zachowania Donalda Trumpa, ostatnie wydarzenia pokazały, że każdy może zniknąć z przestrzeni publicznej mediów społecznościowych, z dnia na dzień, bez wyroku sądu. O tym, że rozwój technologii i układ sił rynkowych zmierzają w groźnym kierunku, mówię już od kilkunastu lat. Źle zaczęło się dziać tak naprawdę już po 2005 r. To wtedy rozpoczął się proces tworzenia oligopolu technologicznego w naszej części świata. Teraz obserwujemy tego skutki.
Zaniepokojenie związane z nałożeniem przez prywatne firmy cenzury na prezydenta Trumpa wyraziła nawet kanclerz Merkel.
Najwyraźniej politycy powoli zaczynają rozumieć, do jakiej sytuacji doprowadzili. Nie dziwię się, że ostatnie wydarzenia wzbudziły aż takie poruszenie w Europie, mimo że sprawa dotyczy polityki amerykańskiej. Zapewne powoli dociera do wszystkich, że władze w USA po takich przypadkach „wyciszenia" mogą przynajmniej szukać obrony w tamtejszych instytucjach polityczno-sądowych. Politycy europejscy będą mogli co najwyżej głośno się poskarżyć, ale zapewne bez większego skutku.
Na szczęście są jeszcze na kontynencie wolne media i takie sprawy można nagłośnić.