Szczepan Twardoch odpowiedział felietonem w Onet.pl na mój tekst z Plusa Minusa, w którym piszę o zadziwiających podobieństwach w jego „Królu” i w bestsellerze algierskiego pisarza Yasminy Khadry. To odpowiedź przewrotna, ale niepełna.
Główna teza polskiego pisarza jest taka, że wszystko już w literaturze było, jest masa wątków uniwersalnych i on z nich korzysta. Przytacza też mnóstwo różnic – co do tego nie mam zastrzeżeń, dwa razy o tym wspominam w tekście „"Król" Twardocha? Gdzieś to już czytałem”.
Przede wszystkim Twardoch przemilcza podstawowe podobieństwo, o którym piszę już w drugim zdaniu: obie książki opowiadają o przedwojennym mistrzu boksu, który walczy jako reprezentant swojej poniżanej społeczności. W napisanej po francusku książce Algierczyka jest to społeczność muzułmanów Arabów i Berberów wśród dominujących chrześcijan, głównie Francuzów, a u Polaka społeczność Żydów wśród dominujących chrześcijan Polaków. Obaj bokserzy są legendami dla tych społeczności, walczą w ich imieniu.
Najważniejsze podobieństwa w obu książkach to – cytując sam siebie – „nie są typowe tropy powieściowe, literatura nie jest pełna wywodzących się z prześladowanych wspólnot pięściarzy, których łączą silne więzi z jałowymi [czyli bezpłodnymi] kobietami lekkich obyczajów”. I to na dodatek kobiet, które w wieku 14 lat zostały zgwałcone przez przedstawicieli tych dominujących chrześcijan.
Twardoch pisze: „w mojej powieści wszystko, co istotne wydarza się w ciągu kilku tygodni jesieni 1937 roku, a "Anioły…" dzieją się przez całe lata dwudzieste i trzydzieste”.