Zapowiadać sukces Ewy Swobody było łatwo – z uśmiechem wygrała w piątek eliminacje (7,14), z uśmiechem wygrała sobotni półfinał (7,11). Oczywiście pewności wygrania finału mieć nie mogła, ale po niezłym biegu i przy znacznej mobilizacji rywalek zwyciężyła także w decydującym sprincie, choć sławna Holenderka Dafne Schippers naciskała od startu.
Czas dobry – 7,09, tylko dwie setnie mniej od rekordu życiowego, a na koniec, po uśmiechach przyszły łzy. Mistrzyni spłakała się z radości, a jak policzki nieco obeschły, mogła śmiało pozować z flagą biało-czerwoną nad głową. W drugim sprinterskim finale Polaka nie było, Remigiusz Olszewski odpadł w półfinale, mistrzem został Słowak Jan Volko (6,61).
W skoku o tyczce tytułu bronił Piotr Lisek i w tym sezonie halowym skakał nieco lepiej od Pawła Wojciechowskiego, ale konkurs w Glasgow nie był typowy. Przyszły mistrz najpierw się męczył – do wysokości 5,75 doszedł w ośmiu próbach, Lisek w trzech. Na tej wysokości obaj byli już pewni, że mają medale, towarzyszył im tylko Szwed Melker Svärd-Jacobsson.
Polacy pozbyli się konkurenta do złota i srebra na wysokości 5,80 (skoczyli zgodnie w pierwszych próbach), ale 5,85 pokonał od razu tylko Lisek, zmusił Wojciechowskiego do przeniesienia dwóch prób na 5,90 i pan Paweł skoczył, za trzecim razem, bo kondycję wciąż miał dobrą. To jest rekord życiowy w hali mistrza świata z Daegu. Pan Piotr siłą rzeczy próbował jeszcze przenosin na 5,95, ale tym razem się nie udało. Sukces jest, polska szkoła skoku o tyczce trzyma się dobrze.
Start Sylwestra Bednarka w finale skoku wzwyż zakończył się dość pechowo na wysokości 2,26. Obrońca tytułu skoczył najpierw 2,22, strącił poprzeczkę na 2,26 trzy razy (raz był bardzo blisko powodzenia) i jest czego żałować, bo ta wysokość pokonana w trzeciej próbie oznaczała srebrny medal.