Krzysztof Bukiel: Lekarze uciekną do prywatnych gabinetów

Bałagan z dodatkami covidowymi to karykatura systemu centralnego, który minister Niedzielski chce na stałe wprowadzić w szpitalach – mówi przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy Krzysztof Bukiel.

Aktualizacja: 28.06.2021 06:25 Publikacja: 27.06.2021 18:42

Krzysztof Bukiel

Krzysztof Bukiel

Foto: PAP

Przy ustalaniu siatki minimalnych wynagrodzeń w publicznym systemie ochrony zdrowia resort nie wziął pod uwagę postulatów lekarzy, diagnostów laboratoryjnych i pielęgniarek.

Ta ustawa to ukoronowanie sposobu traktowania pracowników ochrony zdrowia i pacjentów przez ten rząd. Mówię „ten rząd", bo on rządzi, ale poprzednie zachowywały się podobnie. Nieliczne zdobyły się na pokazanie, że nasze argumenty są słuchane i brane pod uwagę. Istnieje pewna koncepcja rządowa i do niej dobierane są odpowiednie narzędzia, by ją zrealizować. W tym przypadku minister zdrowia posłużył się Solidarnością i Ogólnopolskim Porozumieniem Związków Zawodowych, które miały pokazać, że nowa siatka płac została uzgodniona ze związkami zawodowymi.

Czytaj także: Szpital nie wypłaca dodatku covidowego? Dostanie wezwanie do zapłaty

Można było odnieść takie wrażenie, kiedy resort zdrowia opublikował w mediach społecznościowych zdjęcie ministra Adama Niedzielskiego z przewodniczącą ochrony zdrowia NSZZ Solidarność Marią Ochman i Urszulą Michalską z OPZZ z podpisem: „Właśnie zakończyły się rozmowy dotyczące wzrostu wynagrodzeń w ochronie zdrowia". Tymczasem Solidarność i OPZZ nie reprezentują pracowników medycznych w wielkim zakresie, zwłaszcza Solidarność, która skupia tylko pracowników pomocniczych. Nie mówię, że ich głos się nie liczy, ale bez lekarzy, pielęgniarek czy diagnostów laboratoryjnych sanitariusze, salowe czy rejestratorzy medyczni nic nie zrobią, pójdą pracować gdzie indziej.

Jeżeli nie rozmawia się z jedynym związkiem zawodowym lekarzy, a związek pielęgniarek się lekceważy, nie można mówić o zakończeniu rozmów z przedstawicielami związków zawodów medycznych.

Podczas czytania ustawy w Sejmie minister Niedzielski powiedział, że jej projekt jest zgodny z wolą zawodów medycznych.

Co świadczy o tym, że jest ordynarnym kłamcą. Wykorzystuje procedury stworzone, by manipulować związkowcami. Na tej samej zasadzie trzeba by powiedzieć, że komuniści też mieli rację, bo uzgadniali wszystko z Centralną Radą Związków Zawodowych, która reprezentowała na szczeblu krajowym wszystkie związki zawodowe. Uzgodnienia toczyły się według zasad, które miały pomagać w realizacji polityki partii rządzącej. Zachowanie procedur, które z założenia są błędne, nie stanowi realizacji tych konsultacji.

Dlaczego OZZL nie ma w zespole trójstronnym ds. ochrony zdrowia?

Bo są w nim centrale skupiające 400 tys. pracowników. Trudno o taką liczbę członków, gdy wszystkich lekarzy jest ponad 100 tys. Możemy wejść do OPZZ, ale jeśli staniemy obok policjantów czy górników, będziemy tylko jednym z wielu mniejszych związków, których głos nie zostanie usłyszany. Nasza nieobecność w zespole pozwala ministerstwu pomijać nas podczas przygotowywania ważnych dla nas ustaw. Chociaż wcale nie nakazuje ministrowi tego robić. Poprzednik Adama Niedzielskiego Łukasz Szumowski napisał projekt ustawy gwarantującej podwyżkę dla lekarzy specjalistów do 6,75 tys. zł brutto, konsultując jej treść z lekarzami.

Ta nowelizacja była jednym z postulatów Porozumienia Rezydentów OZZL po głośnym proteście głodowym z 2017 r.

Można powiedzieć, że minister negocjował ją z rezydentami.

Ale nie było procedury prawnej, która przewidywałaby takie rozmowy, lecz wyłącznie dobra wola ministra. A może kaprys Jarosława Kaczyńskiego lub jego strach przed niepokojami społecznymi. Szumowski przygotował więc projekt ustawy, który przewidywał pensję w wysokości

6,75 tys. zł brutto dla specjalistów, którzy będą dyżurować tylko w szpitalu macierzystym. Niedzielski mógł zrobić to samo – skonsultować pensje lekarskie z OZZL, z pielęgniarkami porozmawiać o wynagrodzeniach dla pielęgniarek, z fizjoterapeutami zarobki fizjoterapeutów, a z Solidarnością wynagrodzenia pracowników niemedycznych. Ale wolał tego nie robić. Stwierdził, że głos pielęgniarek, które są głównym elementem trzeciej organizacji związkowej należącej do zespołu trójstronnego – Forum Związków Zawodowych (FZZ) – jest nieważny. Wiedział, że nawet jak FZZ się postawi, to dwie inne centrale się zgodzą. Tak było tutaj.

Nawet pomimo strajku ostrzegawczego pielęgniarek i zapowiedzi kolejnych. Przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych (OZZPiP) Krystyna Ptok była oburzona zachowaniem ministra, który miał powiedzieć, że związek pielęgniarski chce w ten sposób zaistnieć.

To może świadczyć o prymitywnej osobowości pana ministra Niedzielskiego i o braku argumentów merytorycznych. Gdy my, lekarze, protestowaliśmy na początku lat 90., ówczesny minister zdrowia Andrzej Wojtyła powiedział, że „chłopcy chcą zwrócić na siebie uwagę podczas wyborów do izb lekarskich". Jak się nie ma argumentów, to próbuje się ośmieszyć przeciwnika, który te argumenty ma.

Tym razem minister pominął w rozmowach lekarzy i pielęgniarki, a w świat poszło, że związki zawodowe zgodziły się na ustaloną przez niego siatkę płac.

Która przewiduje podwyżkę dla lekarza specjalisty w wysokości 19 zł brutto miesięcznie, a współczynnik wynagrodzenia pielęgniarki po liceum medycznym

i z wieloletnim doświadczeniem w zawodzie zrównuje ze współczynnikiem dla rejestratora po liceum ogólnokształcącym.

I to mimo że zarówno OZZL, jak i związek zawodowy lekarzy od miesięcy namawiały resort do rozmów na temat nowych współczynników wynagrodzeń. Jako związek występowaliśmy z różnymi propozycjami kompromisowym, które mogły dać korzyści obu stronom. Choć nie wycofujemy się z naszego wieloletniego postulatu, że lekarz specjalista powinien zarabiać trzy średnie krajowe, gotowi byliśmy się zgodzić na

1,7 średniej krajowej, ale pod warunkiem dodatku za pracę na wyłączność w publicznym szpitalu lub przychodni.

Jeśli lekarz byłby związany z jednym miejscem pracy i nie musiał krążyć między szpitalem a gabinetem prywatnym, korzyści dla systemu byłyby ogromne. Zakaz łączenia pracy w prywatnej i publicznej ochronie zdrowia mógłby być impulsem

do rzeczywistej naprawy lecznictwa publicznego. Lekarz skupiony na pracy

w jednym miejscu to gwarancja normalności

i dla lekarza, i dla pacjenta, a także eliminacja wielu patologii, takich jak kierowanie do publicznego szpitala przez prywatny gabinet profesora. Wystarczyłoby zagwarantować lekarzowi godną pensję w placówce publicznej.

Resort uznał, że lekarze już taką dostają. Według wyliczeń resortu specjaliści w szpitalu publicznym dostają na miesiąc średnio 13 tys. zł brutto. Dlatego, jego zdaniem, współczynnik pracy można było skorygować „kosmetycznie" – z 1,27 do 1,31 przeciętnego wynagrodzenia, czyli o 4 punkty procentowe.

Tyle że średnio 13 tys. zł lekarz zarabia z uwzględnieniem dyżurów medycznych, które są po prostu pracą dodatkową, poza normalnym czasem pracy, i nie wliczają się do wynagrodzenia zasadniczego. A dyżury lekarze, szczególnie doświadczeni specjaliści, biorą nie z chęci zysku, lecz z konieczności, bo lekarzy w Polsce jest tak mało, że nie byłoby komu obsadzić dyżurów i trzeba by zamykać oddziały, a nawet całe szpitale. Gdyby, według obecnych stawek, lekarz miał zarabiać w publicznym szpitalu 13 tys. zł, musiałby pracować 40 dni w miesiącu, czyli mieć drugi etat.

Jeżeli urzędnicy Ministerstwa Zdrowia przyjmują takie założenie, to znaczy, że zgadzają się z tym, że lekarz na etacie ma być nie tylko zmęczony, ale i myśleć o drugiej pracy. Z moich obliczeń wynika, że po podwyżce do 6769 zł brutto lekarz dostanie „na rękę" za poradę średnio 9 zł, a za operację 90 zł. Za taką samą poradę, za którą na wolnym rynku mógłby zarobić powyżej 100, a nawet kilkaset złotych. Również praca chirurga w prywatnej ochronie zdrowia jest wielokrotnie lepiej wyceniona, w niektórych przypadkach nawet ponad dziesięć razy lepiej.

Skoro resort jest zdania, że lekarze zarabiają za dużo, to po co w ogóle zwiększał im współczynnik pracy?

Żeby nie dopuścić do faktycznej obniżki obowiązującej obecnie kwoty minimalnej w szpitalach, która wynosi 6750 zł. Nawet wzrost współczynnika do 1,3 oznaczałby faktyczną obniżkę, a obniżanie lekarzom pensji nawet o 5 zł wyglądałoby źle propagandowo. Ale już ta quasi-podwyżka doprowadzi do powolnej degradacji publicznej ochrony zdrowia. Część lekarzy będzie rezygnować z pracy w sektorze publicznym, a młodzi zaczną szukać specjalizacji, którą będą mogli wykonywać poza szpitalami. Przykład? Kardiologia, pulmonologia, alergologia czy dermatologia. W wielu z tych dziedzin wystarczy otworzyć gabinet i kupić sprzęt za 200 tys. zł, który będzie można po roku spłacić.

A co z pacjentami, których nie będzie stać na wizyty prywatne?

Poczekają w jeszcze dłuższych kolejkach. Będzie tak, że po południu nie będzie można zrobić USG na NFZ, bo w „prywacie" ultrasonografista dostaje 50–60 zł od jednego badania, a w publicznej ochronie zdrowia, przy zatrudnieniu na umowę o pracę, ok. 10 zł. W szpitalach publicznych zostaną tylko młodzi albo osoby pracujące tam na część etatu dla prestiżu. Mit lekarza akademickiego wciąż ma się świetnie i wiele osób pracuje w klinikach tylko po to, by prywatnie przyjmować jako „doktor z dużego szpitala w dużym mieście" i napisać sobie na tabliczce „lekarz akademicki, doktor nauk medycznych".

Mówi pan o niskich zarobkach lekarzy, a jednocześnie słyszymy o dodatkach covidowych w wysokości 100 proc. wynagrodzenia zasadniczego do wysokości 15 tys. zł. Łatwo policzyć, że w wielu przypadkach specjaliści zarobią powyżej 30 tys. zł miesięcznie.

Tyle że, o czym mówi się rzadziej, większość lekarzy w szpitalach publicznych tego dodatku nie dostała! Mało tego, część lekarzy zatrudnionych na kontraktach wystawiło już faktury, od których musieli zapłacić podatek, a wciąż nie zobaczyli pieniędzy za listopad, nie mówiąc już o kolejnych ośmiu miesiącach. To w wielu przypadkach pieniądze wyłącznie na papierze. Prawnicy Zespołu Kryzysowego OZZL kierują właśnie do sądu pierwszy pozew lekarzy z zachodniej Polski, którym szpital odmówił dodatku, mimo że z chorymi na Covid-19 przepracowali wiele godzin, i to w szpitalu, który się do dodatków kwalifikował. Takich medyków w całym kraju jest mnóstwo.

Dlaczego szpitale odmawiają wypłaty dodatku?

Bo się boją. Konstrukcja prawna tego dodatku jest wyjątkowo zawiła – wypłacany jest przez NFZ na polecenie ministra zdrowia szpitalom, które następnie wypłacają go medykom. W dodatku dodatek covidowy obwarowany jest ciągle zmieniającymi się warunkami – ostatnio przestał się należeć medykom pracującym w szpitalnych oddziałach ratunkowych, na izbach przyjęć i w karetkach.

Nie wiadomo dlaczego – przecież akurat personel medyczny na pierwszej linii frontu ponosi największe ryzyko zetknięcia się z zakażonym SARS-CoV-2.

Mówi pan, że wielu medyków nie dostało dodatków. Jednocześnie słyszy się o takich, którzy dostają je w kilku miejscach naraz, na samych dodatkach zarabiając kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie.

To argument za tym, że ręczne sterowanie ochroną zdrowia, tak jak każdą dziedziną, prowadzi do braku kontroli.

Część ludzi na dole zaczyna oszukiwać, bo może. Inni wykorzystują luki w prawie, bo przecież to, co nie jest zabronione, jest dozwolone. Trudno się dziwić ludziom, że korzystają z możliwości większego zarobku.

A możliwość najwyraźniej jest,

skoro NFZ, który tak drobiazgowo kontroluje np. lekarzy rodzinnych, przymyka oko na takie praktyki. Bałagan z dodatkami to karykatura systemu centralnego, który minister Niedzielski chce na stałe wprowadzić w szpitalach poprzez przygotowywaną ustawę restrukturyzacyjną, która sprowadza się do tego, że chce on osobiście kontrolować każdy szpital.

Przy ustalaniu siatki minimalnych wynagrodzeń w publicznym systemie ochrony zdrowia resort nie wziął pod uwagę postulatów lekarzy, diagnostów laboratoryjnych i pielęgniarek.

Ta ustawa to ukoronowanie sposobu traktowania pracowników ochrony zdrowia i pacjentów przez ten rząd. Mówię „ten rząd", bo on rządzi, ale poprzednie zachowywały się podobnie. Nieliczne zdobyły się na pokazanie, że nasze argumenty są słuchane i brane pod uwagę. Istnieje pewna koncepcja rządowa i do niej dobierane są odpowiednie narzędzia, by ją zrealizować. W tym przypadku minister zdrowia posłużył się Solidarnością i Ogólnopolskim Porozumieniem Związków Zawodowych, które miały pokazać, że nowa siatka płac została uzgodniona ze związkami zawodowymi.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Podatki
Nierealna darowizna nie uwolni od drakońskiego podatku. Jest wyrok NSA
Samorząd
Lekcje religii po nowemu. Projekt MEiN pozwoli zaoszczędzić na katechetach
Prawnicy
Bodnar: polecenie w sprawie 144 prokuratorów nie zostało wykonane
Cudzoziemcy
Rząd wprowadza nowe obowiązki dla uchodźców z Ukrainy
Konsumenci
Jest pierwszy wyrok ws. frankowiczów po głośnej uchwale Sądu Najwyższego
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił